Po segmentach
Wiosenna złośliwość polega na tym, że przez pięć dni, czyli od
poniedziałku do piątku jest w miarę przyzwoita pogoda, a gdy przychodzi
weekend, to leje, albo wieje, albo i leje i wieje. Jakkolwiek dla kolarza nie
ma złej pogody, to jednak lubię pokonywać ciekawe trasy wówczas, gdy w pełni
mogę docenić ich niepowtarzalne piękno. Z moich sobotnich planów nic więc nie
wyszło, bo od rana lało. Dzisiaj miało być lepiej, ale z kolei temperatura
przypominała zaawansowaną jesień, a nie środek maja, a na dodatek dość solidnie
wiało z zachodu. Pomyślałem więc, że co się odwlecze, to nie uciecze i wybrałem
się na przejażdżkę „zastępczą”, ale wcale nie należy przez to rozumieć, że
nieciekawą czy mniej wymagającą. Jechałem po prostu przez miejsca, które
odwiedzałem po wielokroć, a więc trudno było doszukać się aspektu
oryginalności. Z jednym wszakże wyjątkiem…
Owym wyjątkiem była funkcjonalność komputera Garmin
Edge 1000, który umożliwia wirtualne ściganie się na tzw. segmentach, czyli
ciekawszych fragmentach trasy, np. na podjazdach, lub nawet na całych
solidnych, kilkudziesięciokilometrowych odcinkach. Segmenty można zdefiniować
samemu, lub wykorzystać te, które wcześniej ktoś zapisał. Jeśli w trakcie
przejażdżki pojawimy się w okolicy takiego segmentu, Edge informuje o tym i
można zacząć się ścigać. I tak się szczęśliwie złożyło, że trafiłem dzisiaj na
trzy segmenty, które zresztą już kiedyś pokonywałem. Jednak gdy na ekranie
komputerka ujrzałem cyferki, które sugerowały, że mogę pobić swój rekord,
odezwał się we mnie uśpiony duch rywalizacji. Nie bacząc na przeciwny wiatr,
nie zważając na ból w mięśniach, pochłaniając hektolitry powietrza, ruszyłem,
by walczyć z moim niewidzialnym ja. Trzy segmenty i trzy sukcesy. Nie
sprawdzałem jeszcze, jak wypadłem w porównaniu z innymi, ale przesunąłem dalej granicę
własnych możliwości. Wow! To jest fajne!