Brzęcząc na Górnym Gościńcu
Lubię święto pracy, bo jest to jedno ze świąt, które w ogóle mnie
nie obchodzi, a więc mogę je spędzać tak, jak mi się podoba. Onegdaj w
zamierzchłych czasach komuny też tak czyniłem, czym regularnie obniżałem sobie
ocenę z zachowania, bo nie uczestnicząc w idiotycznych pochodach, byłem
uznawany za element wywrotowy. Mój tato równie specyficznie święcił ten dzień i
po prostu… pracował, twierdząc, że święto pracy najlepiej świętować pracując.
Miałem więc dobre wzorce i dlatego dzisiaj uczciwie pracowałem nogami i mocno
naciskałem na pedały. Było to ważne także z innego powodu. Pogoda za nic miała
sobie fakt, że rozpoczął się maj i nadal raczyła Małopolskę klimatami bardziej pasującymi
do końca marca, niźli początku maja. Solidna praca była więc jedyną szansą na
rozgrzanie się.
Plan był prosty. Zamierzałem pojechać do Bochni, potem do
Mikluszowic, a tamże zagłębić się w Puszczy Niepołomickiej i wrócić do domu. Do
Bochni jechałem dość nietypową trasą, bo najpierw pojechałem do Wieliczki, aby przepalić
nogę na okolicznych podjazdach, a potem skierowałem się po prostu na drogę 94. Dopiero
tuż za Rabą skręciłem w lewo, świadomie wybierając przejazd Górnym Gościńcem,
który uważam za jeden z bardziej malowniczych, Małopolskich szlaków. Tam przytrafiła
mi się śmieszna przygoda. Otóż w pewnym momencie usłyszałem dziwne brzęczenie
dochodzące gdzieś z roweru. Usiłowałem zorientować się, z czym jej
zsynchronizowane. Z obrotem kół? A może korby? Nic z tych rzeczy. Trzaski
zdawały się być zupełnie niezależne od czegokolwiek. Zatrzymałem się, bo nic
mnie tak nie wkurza, jak niezidentyfikowane stukanie. Rower w bezruchu powinien
być cichy, prawda? A mój nadal trzeszczał! I wtedy mnie olśniło. Spojrzałem na
przedni hamulec i ujrzałem zaklinowany odwłok owada oso- lub pszczoło-podobnego
(nigdy nie byłem dobry z biologii), wydającego ostatnie, przedśmiertne dźwięki.
Dalsza część trasy minęła bez żadnych entomologicznych
niespodzianek. W Puszczy Niepołomickiej nie znalazłem tym razem ciszy i
spokoju, bo nie ja jeden wpadłem na pomysł, aby tego dnia tam właśnie zawitać. Wjeżdżając
do Niepołomic czułem już lekkie zmęczenie, ale przed sobą miałem już tylko
dwadzieścia kilometrów spokojnej, niedzielnej, pierwszomajowej jazdy ku chwale
czegoś tam…