Drugi test „nowej zabawki”
Korzystając z jeszcze jednego pogodnego i ciepłego dnia, kolejny
raz wyskoczyłem na przejażdżkę pod hasłem „test nowej zabawki”. Z premedytacją
używam słowa „zabawka”, ponieważ wszem i wobec wiadomo, że proces dojrzewania u
mężczyzn polega głównie na tym, że stają się większymi chłopcami i używają coraz
droższych zabawek. To zupełnie inny schemat, niż analogiczny proces u
statystycznej przedstawicielki płci przeciwnej. One przeważnie przeistaczają
się w rozsądne, poważne, trzeźwo myślące, do bólu praktyczne istoty, zupełnie
nie rozumiejące potrzeb mężczyzn swojego życia w zakresie zaspokajania
dziecięcych marzeń, przeniesionych w realia dorosłości, czyli proporcjonalnie
kosztowniejszych w realizacji. W zasadzie wszystko byłoby w porządku, gdyby ten
brak zrozumienia przekładał się na akceptację lub przynajmniej tolerancję
takiego stanu rzeczy. Niestety życie pokazuje, że bardzo często niewiasty
usiłują nas zmienić, wtłoczyć w garnitur poważnego i statecznego mężczyzny.
Znam kilku facetów, którzy przeszli podejrzanie szybką metamorfozę swoich
zachowań wkrótce po tym, jak zmienili stan cywilny. Z zawsze uśmiechniętych
miłośników aktywnej formy życia, stali się zgorzkniałymi posiadaczami wciąż rosnącego
brzucha. I tutaj niestety muszę się przyznać, że kiedyś sam tego doświadczyłem,
a więc to o czym piszę, w dużej mierze oparte jest na moich własnych przeżyciach.
Na szczęście dzięki nieprawdopodobnemu splotowi zdarzeń, udało mi się przerwać
tę spiralę samozniszczenia i otworzyć zupełnie nowy rozdział mojego życia. A
bohaterka tego rozdziału należy do elitarnej grupy mądrych kobiet, rozumiejących,
że w męskim ciele ukryta jest chłopięca dusza i trzeba ją zaakceptować taką,
jaka jest. Aby sprawiedliwości stało się zadość, odwdzięczam się tym samym, a
więc nawzajem możemy realizować swoje pasje i spełniać nasze marzenia. Czyż to
nie jest piękne?
No proszę. A przecież miałem opisać moją przejażdżkę, a nie
zagłębiać się w socjologiczno-psychologiczne rozważania na temat różnic między
płciami. Szybko skreślę więc słów kilka na rzeczony, rowerowy temat.
Przedwczoraj dominowały przewyższenia, a więc dzisiaj
postanowiłem, że wybiorę przewagę płaskich krajobrazów. A gdzie ich szukać,
jeśli nie w Puszczy Niepołomickiej? Dotarłem tam drogą, której zdecydowanie nie
można nazwać najkrótszą. Kluczyłem po okolicy i często zmieniałem kierunek.
Miałem nadzieję, że uda mi się zaliczyć dystans 100 kilometrów, a często bywa
tak, że zbliżając się do tej granicy, jestem już na tyle blisko domu, że po prostu
nie chce mi się na siłę kombinować i „dokręcać” tych kilkunastu brakujących
kilometrów. Przejechałem przez Kokotów i Brzegi, które ostatnio często goszczą
w mediach z racji druzgocącej oceny przygotowań do Światowych Dni Młodzieży.
Potem przejechałem przez Grabie i skręciłem w stronę Węgrzców Wielkich. Stamtąd
pojechałem do Staniątek, gdzie znów zmieniłem kierunek i pojawiłem się w
Podłężu. Dopiero potem pojechałem do Niepołomic, by ostatecznie podążyć dalej i
wniknąć w głąb puszczy. Uspokajające kilkanaście kilometrów pośród cichego
otoczenia lasu minęło bardzo szybko. Wyjechałem w Damienicach, dotarłem do Stanisławic
i na chwilę zmieniłem kierunek jazdy, skręcając do Cikowic. Tam moja kierownica
wykonała kolejny znaczący obrót i jechałem na wschód. Przejechałem przez Kłaj i
Targowisko, a tuż przed Gruszkami zdecydowałem się, aby dojechać do Brzezia i
kontynuować jazdę drogą numer 94. Zbliżając się do Krakowa, zorientowałem się,
że może mi braknąć jakichś dziesięciu kilometrów. Czułem się dobrze, więc pozwoliłem
sobie wydłużyć trasę, wybierając powrót do domu ulicami Krzemieniecką, Kuryłowicza
i Drogą Rokadową.
To była druga przejażdżka, podczas której korzystałem
z Dura-Ace Di2. Dość szybko przyzwyczajam się do tej „nowej zabawki”, jak ją
nazwałem na początku, która niebawem zapewne zupełnie spowszednieje. Najważniejsze,
że niezależnie od ilości bajerów i technologicznych cudeniek, cieszę się jazdą
i wciąż odczuwam jej głód.