Liche krople deszczu
Początek wiosny nie jest ekscytujący pogodowo. W niedzielę lało. W
poniedziałek i wtorek też. Deszcz mi nie przeszkadza, ale akurat w niedzielę
umyłem rower i jakoś tak żal było od razu go upaprać. Miałem zresztą co robić,
bo mój podstawowy rower wciąż nie jest przygotowany do nowego sezonu. Deszczowe
popołudnia poświęciłem więc na podgonienie prac i jeśli nic nie stanie na
przeszkodzie, to najpóźniej na koniec marca sprzęt będzie gotowy.
Deszcz odpuścił dzisiaj. Nie od razu i nie do końca,
ale warunki były już na tyle dobre, że spragniony tradycyjnej, popołudniowej
aktywności, zaplanowałem krótki rekonesans podmiejsko-miejskich szlaków. Gdy
tylko wyruszyłem, ciemne zwaliska chmur raczyły mi przypomnieć, kto tutaj
rządzi. Pojawiła się dziwna postać opadów, jakaś forma przejściowa pomiędzy
mżawką a pełnoprawnym deszczem. Droga szybko zrobiła się wilgotna i śliska, a
odczuwalna temperatura spadła jeszcze bardziej. Po kilkunastu minutach opady
ustały, by wkrótce powrócić. I tak kilka razy. Potem było już sucho, ale ciemne
niebo wciąż przypominało, że wiosna istnieje tylko teoretycznie.