Na granicy zmierzchu
Połowa marca. Oj chciałoby się, aby nastał już czas wiosny, takiej
prawdziwej, ciepłej, zielonej, pachnącej. Na razie pozostaje cieszyć się z
coraz dłuższego dnia, który sprawia, że podczas moich popołudniowych
przejażdżek, coraz dłużej mogę podziwiać świat w dziennym świetle. Czasem jest
to tylko światło, z trudem przenikające przez grubą kołdrę chmur, a czasem –
tak jak dzisiaj – piękne słońce. To słońce wygoniło mnie z domu, wdziękiem
swojego blasku zapraszając do wspólnej podróży po nieodległych drogach. I tak,
najpierw pojechałem do Wieliczki, by tradycyjnym szlakiem wiodącym przez ulice
Kuryłowicza i Sawiczewskich, dotrzeć do ulicy Myślenickiej. Stamtąd skierowałem
się w stronę Libertowa, chcąc sprawdzić swoją dyspozycję na dość długim
podjeździe. Potem wybór był oczywisty. Zjechałem do Skawiny. Słońce zmieniło
już barwę i poczęło składać się do snu. Ostatecznie powiedziało mi „dobranoc” w
Tyńcu. Zrobiło się chłodniej, a po chwili jeszcze chłodniej, gdy skręciłem w
stronę centrum Krakowa i okazało się, że będę jechał pod wiatr. Zmierzch powoli
przechodził w wieczór. Jego szare i ciemne odcienie wypełniały przestrzeń, kradnąc
barwy ze wszystkiego, co jeszcze przed chwilą mieniło się kolorami dnia.