Czekam na więcej
Już od kilku dni planowałem, że w sobotę, podobnie jak tydzień
temu, ucieknę z miasta. Miałem także nadzieję, że uda mi się zaliczyć pierwszą
setkę Anno Domini 2016. Niebiosa zdecydowanie mi sprzyjały, bo pogoda była
całkiem sympatyczna, czyli nie padało i było dość ciepło. Wystarczyło tylko
wsiąść na rower i ruszyć w drogę. Pierwotnie zamierzałem wyjechać dość
wcześnie, ale okazało się to niemożliwe z jednego banalnego powodu. Wybraliśmy
się wczoraj z Moniką do kina, aby obejrzeć nagrodzony Oscarem „Spotlight”.
Seans zakończył się tuż przed północą, a potem – nie ukrywam, że mocno
wstrząśnięci – jeszcze przez dwie godziny dyskutowaliśmy o filmie. Na
marginesie wspomnę, że choć nie jest to blog filmowy, a ja nie aspiruję do roli
krytyka, proponuję abyście obejrzeli ten obraz… Poszedłem więc spać bardzo
późno i proporcjonalnie później zmusiłem swój mocno zaawansowany wiekowo
organizm, aby zwlókł się z łóżka.
Wyjechałem dopiero po jedenastej, wybierając jedną z moich
prywatnych „klasycznych tras rowerowych”. Zakładając przejechanie nieco
większej liczby kilometrów, prócz pełnego bidonu, uzbroiłem się także w
batoniki energetyczne. Zacząłem od dojazdu do Rybitw. Potem pojechałem do
Brzegów, gdzie – jak Krakowianom powszechnie wiadomo – odbędą się Światowe Dni
Młodzieży. Wspominam o tym dlatego, że miejscowość ta wielce na tym zyskała.
Pojawiły się nowe drogi, na istniejących wymieniono nawierzchnię, zbudowano parkingi.
Zauważyłem nawet pachnącą świeżością kładkę ponad potokiem, co jest o tyle
śmieszne, że ani przed nią, ani za nią nie ma chodnika, po którym można byłoby do
niej dojść. Z Brzegów pojechałem do Niepołomic, a zaraz potem zagłębiłem się w
Puszczy Niepołomickiej. Jadąc na wschód, dotarłem do Mikluszowic, a tam skręciłem
w stronę Bochni. Nie odczuwałem zmęczenia, ani tym bardziej znudzenia, bo
wyposzczony w okresie zimowym organizm, ewidentnie domagał się dłuższych,
pozamiejskich wycieczek. W Bochni skręciłem na zachód, aby moim szczególnie ulubionym
Górnym Gościńcem dotrzeć do wsi Chełm. Tam zjechałem do drogi 94 z zamiarem
powrotu do Krakowa. Zorientowałem się jednak, że w ten sposób setki nie
zaliczę, a więc dojechawszy do wysokości Zagórza, skręciłem w stronę Staniątek,
wybierając w ten sposób nieco okrężną trasę. Manewr ten powtórzyłem w Krakowie,
aby „dokręcić” brakujące kilka kilometrów.
Jest więc dobrze. Pierwsze w tym roku sto kilometrów
za jednym zamachem – zaliczone. Czekam na więcej i… jeszcze więcej i… jeszcze o
wiele więcej. Przecież to moja pasja.