Odrobina (technicznego) dziegciu
Jechało mi się dzisiaj nadspodziewanie lekko. To zapewne było
zasługą trzech czynników: trzydniowej przerwy od roweru, wiosennej temperatury
oraz braku kominiarki, skutecznie utrudniającej głębokie oddychanie. Jednak do
tej olbrzymiej beczki rowerowego miodu, podstępnie wkradła się łyżka dziegciu…
Pamiętam, że w młodości jedną z moich ulubionych książek typu
kompendium wiedzy, był „Zarys Historii Sportu Samochodowego” Jana Andrzeja
Litwina. Na jej kilkuset stronach autor opisywał najważniejsze wydarzenia od
tych najstarszych, aż po czasy współczesne. A że czynił to z polotem, będąc
obdarowany przez stwórcę ewidentną lekkość pióra, książkę czytało się jednym
tchem. Jednym z opisanych wydarzeń było zwycięstwo któregoś z pionierów
wyścigów samochodowych (niestety nie mogę przypomnieć sobie jego nazwiska),
który pomimo awarii skrzyni biegów, jadąc na jedynym dostępnym przełożeniu –
wstecznym – wygrał wyścig.
Jechałem właśnie przez Witkowice. Jest tam podjazd. Niespecjalnie
stromy, niezbyt trudny, ale dość długi. Zamierzając spokojnie go pokonać,
przerzuciłem łańcuch na małą tarczę z przodu i jedną ze środkowych zębatek z
tyłu. Jakież było moje zdziwienie, gdy mniej więcej co trzy obroty korbą,
łańcuch wskakiwał na moment na większą zębatkę kasety, by po chwili wrócić na
właściwą. W ten sposób nie dało się normalnie jechać. Pomyślałem, że widocznie
mam źle wyregulowaną przerzutkę, więc naprędce spróbowałem skorygować naciąg
linki. To nic nie dało. Z całego bogactwa dwudziestu przełożeń zostały mi
praktycznie cztery. Właśnie wtedy przypomniałem sobie książkę, o której pisałem
powyżej.
Pomimo kłopotów, nie mogąc używać żadnej z mniejszych
zębatek kasety, spokojnie i bezpiecznie dotarłem do domu, gdzie mogłem odkryć
przyczynę awarii. Co się stało i jak sobie poradziłem, opisuję na blogu technicznym.