W rytmie wieczoru
Widzę już pierwsze „dobre zmiany”. Nie, nie mówię o polityce, lecz
o dniu, który jest już wyraźnie dłuższy. Co prawda tylko o pół godziny, ale
niewątpliwie jest to krok w dobrym kierunku. Wychodząc po południu na
przejażdżkę, widziałem na niebie chmury, które miast ginąc w czerni, wyraźnie
odcinały się od ciemno błękitnego, a z czasem granatowego koloru tła. Minęło
trochę czasu nim zapadła całkowita ciemność, rozpraszana jedynie blaskiem
ulicznych latarni i samochodowych świateł.
Jakkolwiek kolejny raz jeździłem po mieście, to tym razem wybrałem
nieco inne jego rejony. Już na początku uciekłem na południe, aby zmusić
mięśnie oddechowe do zdecydowanie szybszej pracy na okolicznych podjazdach. Pagórkowatość
okolic, które położone są tak blisko mojego miejsca zamieszkania, rozprasza
monotonię i zabija nudę, która mogłaby zakraść się do scenariusza przejażdżki w
innym, mniej ciekawym miejscu. Musiałem wszakże uważać, ponieważ pagórkowaty
profil oznacza tyle samo podjazdów co zjazdów, a na tych ostatnich kryły się
pułapki w postaci śliskich fragmentów. Niewiele brakowało, abym na jednej z
takich niespodzianek pożegnał gładki asfalt i zapoznał się z urokami jazdy w
ciemności wśród drzew i krzewów. Udało mi się jednak zachować kontakt z
rzeczywistością i dalej poruszałem się już zdecydowanie ostrożniej. Dotarłszy do
Swoszowic, skierowałem się w stronę ulicy Kobierzyńskiej, a potem zjechałem
ulicą Skotnicką do Tynieckiej i pojechałem w stronę miejsca, od którego ulica
ta wzięła swoją nazwę. Nie zamierzałem jednak zawitać w Tyńcu, bo nader często
tam bywałem, lecz skręciwszy w ulicę Kolną, dojechałem do Wisły i tradycyjnie, rutynowo,
spokojnie i dość monotonie, jadąc Wiślaną Trasą Rowerową, wróciłem w okolice
Wawelu.
Czas mnie trochę gonił, bo nie samym rowerem żyje
człowiek, a przed wyjazdem okazało się, że w mojej lodówce hula wiatr,
jednoznacznie dając do zrozumienia, że czas zaopatrzyć się w zapasy produktów węglowodanowych,
białkowych i wszelakich innych. Krótko mówiąc, musieliśmy z Moniką wybrać się
na zakupy wieczorową porą. Wybrałem więc (prawie) najkrótszą z dróg i jadąc
pośród cieni kreowanych sztucznym światłem wieczoru, wróciłem do domu.