Wczoraj
Dosyć często opisuję moje przejażdżki dopiero następnego dnia. Tak
jest i tym razem. Siedzę właśnie wygodnie w domu, zerkając od czasu do czasu za
okno i myślę, że dobrym pomysłem była wczorajsza wycieczka. Było ciepło i
słonecznie, a dzisiaj pada deszcz. Niby to nic strasznego, bo żadna pogodna nie
potrafi zatrzymać mnie w domu, ale jeśli dodam, że w kontakcie ze zmrożonym
asfaltem deszcz zamienia się w lód, wszystko staje się zrozumiałe. W takich
warunkach trudno utrzymać równowagę, a opon z kolcami nie mam i prawdę mówiąc,
nie jestem pewien, czy zmieniłyby cokolwiek. Właśnie widzę ludzi, którzy mają
olbrzymie problemy z zachowaniem pionowej postawy, a nie sądzę, aby wracali z
suto zakrapianej imprezy. Zdaje się, że mają nadzieję dojść do kościoła, co z
jednej strony wydaje się łatwe, bo świątynia położona jest niżej, więc
grawitacja im pomaga, ale z drugiej strony należy zauważyć, że w pewnym
momencie trzeba skręcić pod kątem prostym – a tam prawa fizyki mogą okazać się
brutalne.
Wczoraj tak nie było. Jak już wspomniałem, świeciło
słońce, temperatura też była przyzwoita. Skorzystałem z tych dobrodziejstw
natury i jeździłem nieco dłużej niż zazwyczaj czynię to zimą. Szkoda tylko, że
nie zdecydowałem się na wyjazd poza Kraków, zamiast tego kolejny raz mijając
miejskie krajobrazy. Z małym wyjątkiem. Dojechawszy wzdłuż Wisły do ulicy
Mirowskiej, skręciłem w stronę Księcia Józefa, a tam pomyślałem, że dobrym
pomysłem będzie styczniowe „przepalenie” nogi na ulicy Orlej. Jak pomyślałem,
tak uczyniłem. Tempo podjazdu nie było może zbyt ekscytujące, ale kominiarka
przeszkadza jednak w dostarczaniu odpowiedniej ilości tlenu, który – jak wszem
i wobec wiadomo – nie jest najwyższej jakości w małopolskiej stolicy. Potem
zjechałem do ulicy Królowej Jadwigi, a jeszcze później pozwoliłem sobie
przejechać wzdłuż Plant, niezmiennie podziwiając urok miasta, z którym związałem
swoje dorosłe życie.