Nowy sezon i agrafka
O północy wznieśliśmy z Moniką skromny toast noworoczny, a potem
grzecznie poszliśmy spać. Przynajmniej teoretycznie, bo okoliczna gawiedź
wypełzła na pobliską górkę i poczęła odpalać ładunki wybuchowe. Raczej trudno
było więc zasnąć, ale na szczęście całe pirotechniczne przedstawienie nie
trwało zbyt długo. I było nawet wyjątkowo bezpieczne, bo nie słyszałem sygnałów
karetek pogotowia jadących na poszukiwanie urwanych dłoni tudzież innych części
ciała, które wzniosły się były ku niebiosom wraz z fajerwerkami. Bractwo
miłośników trotylu wróciło więc do opuszczonych stołów biesiadnych w celu
uzupełnienia poziomu spirytusu w wychłodzonych organizmach, a ja nareszcie
zostałem objęty kojącym uściskiem Morfeusza.
Obudził mnie jasny, słoneczny poranek. A tak naprawdę mój sen
został przerwany o 7:30 dzwonami z pobliskiego kościoła. Ja naprawdę nie wiem,
jaki jest sens dzwonienia w czasach, gdy na jednego mieszkańca przypadają dwa
telefony komórkowe, przynajmniej jeden komputer, jakieś dwa zegarki naręczne i
jeszcze budzik? Rozmyślania nad tym ewenementem zajęły mi czas do kolejnych
dzwonów, a potem wstałem i byłem już prawie gotowy do rozpoczęcia nowego sezonu
rowerowego!
Dziwne uczucie towarzyszyło mi, gdy pokonywałem pierwsze kilometry
w nowym roku. Wymarłe ulice, puste chodniki, cisza, spokój. Tylko śniegu i
zomowców brakowało, abym pomyślał, że oto przeniosłem się w czasie do 1981
roku. A może jednak wprowadzono stan wojenny? Po uciszeniu Trybunału
Konstytucyjnego, po rozwaleniu służby cywilnej, po umożliwieniu podsłuchiwania
wszystkich zawsze i wszędzie, po skoku na media publiczne, wcale bym się nie
dziwił. Jednak po kilku kilometrach spotkałem pierwszy samochód i nie był to
ani radiowóz, ani wojskowy hummer. Zauważyłem też nielicznych cywili. Na
skrzyżowaniach nie było koksowników – młodszym wyjaśniam, że nie chodzi o
stałych bywalców siłowni, ale kosze z palącym się koksem, rozstawiane, aby
umożliwić ogrzanie się. Wszystko wskazywało więc, że owa pustka spowodowana
jest wyłącznie odsypianiem i/lub trzeźwieniem mieszkańców Krakowa po
sylwestrowej nocy.
Jechałem więc przez spokojne i zimne miasto. Słońce nie dawało
ciepła, ale jego blask i widok niewątpliwie dodawał optymizmu. Zniknęła gdzieś
nostalgia, a głowa pogrążona była raczej w myślach wybiegających daleko w przyszłość,
aniżeli powracających do obrazów przeszłości. Oprócz tego musiałem dbać o
pluralistyczne wykorzystanie mięśni, aby utrzymywać właściwą ciepłotę ciała, co
w tych warunkach było bardzo istotne. Znalazłem jednak chwilę czasu, aby
zatrzymać się i zrobić kilka zdjęć Wawelu i okolic. Kto wie, jakie pogodowe
niespodzianki czekają Małopolskę w najbliższych dniach?
Powrót do domu wydawał się czystą formalnością. Miałem co prawda
problem z marznącymi dłońmi – koniecznie muszę kupić nowe rękawiczki – ale zginanie
i rozprostowywanie rąk pomagało. Gdy do celu pozostało około ośmiu kilometrów,
usłyszałem nagle dziwne stukanie dobiegające z okolic tylnego koła. Nie był to
hamulec, nie była to piasta, ani łańcuch, ani kaseta, a więc co? Zatrzymałem
się i zobaczyłem małą agrafkę wbitą w oponę. Czyż nie mam pecha? Szeroka,
równa, gładka połać asfaltowej drogi, a na niej jedna, jedyna, malutka agrafeczka
i akurat ja musiałem w nią wjechać. Wyciągnąłem ją z opony spodziewając się, że
usłyszę charakterystyczny syk uciekającego powietrza, ale nic z tych rzeczy.
Czyżbym nie przebił dętki? Super! Ruszyłem dalej. Wydawało się, że wszystko
jest w porządku, ale zerkając od czasu do czasu na oponę, miałem wrażenie, że
robi się coraz szersza. Rower też był jakby bardziej miękki. Nie miałem już
złudzeń. Przebiłem nie tylko oponę, ale i dętkę. Jedyną niewiadomą było, czy
zdążę dojechać do domu, czy też czeka mnie wymiana dętki na mrozie, ewentualnie
kilkukilometrowy spacer. Dwie ostatnie opcje nie kojarzyły się z mocą atrakcji,
więc mocniej nacisnąłem na pedały, jednocześnie wstając z siodełka, aby
odciążyć tył. W ten sposób udało mi się dotrzeć do domu. W ostatniej chwili, bo
po kilkunastu minutach z tylnej opony pozostał już tylko tradycyjny „flak”.
I taki był mój początek nowego sezonu. Witaj 2016
roku!
Wawel w pogodnej atmosferze Nowego Roku.
Jest zimno. Wisła powoli zamarza.
Wasze zdrowie, rowerzystki, rowerzyści i wszyscy rowerowi maniacy!