Czas ucieka
Trzy ostatnie kartki kalendarza pozostały do wypełnienia historii
kolejnego roku. Niepojęta względność czasu sprawia, iż zdaje się, jakby dopiero
wczoraj strzelały korki od szampana, a tymczasem już niebawem wzniesiemy nowe
toasty, życząc sobie przeżycia lepszego czasu w lepszym świecie. Trudno w
takiej chwili nie spojrzeć za siebie. Niby jesteś tu i teraz, ale Twój umysł i
duch krążą gdzieś w oddali po ścieżkach minionych zdarzeń. Wspomnienia
przywołane melodią sprzed lat, stają przed oczami, mieniąc się żywymi kolorami
tak, jakby zostały powołane do życia wczoraj. Powracasz wciąż do chwil i miejsc
minionych, chociaż dobrze wiesz, że to już nigdy nie powróci, a żyć będzie
jedynie w powracających wspomnieniach. Nie zbudujesz wehikułu czasu, nie
wrócisz, nie zaczniesz wszystkiego od nowa, a zapisać możesz jedynie świeżą
kartę Twojej przyszłości.
Właśnie dzisiaj miałem taki nostalgiczny nastrój, gdy pod
sklepieniem pochmurnego nieba jechałem, aby do kolekcji wielu tysięcy
kilometrów dorzucić jeszcze te kilka, których brakowało mi do pokonania 2011 roku
– najlepszego z rowerowego punku widzenia. Udało się! O niewiele, skromnie, subtelnie,
delikatnie. Prawie rzutem na taśmę, bo pojutrze stary rok odejdzie w mrok
historii. A przecież dwanaście miesięcy temu nie kreśliłem wielkich planów,
mając jedynie nadzieję, że w każdym tygodniu uda mi się zaliczyć choćby jedną skromną
przejażdżkę. Zaliczyłem ich w sumie 138, a każda z nich była ucieczką przed nieubłaganym
upływem czasu i swoistym powrotem do lat, które nie były znaczone srebrem we
włosach i bruzdami na twarzy. Ktoś powie: nihil novi, to zwykły kryzys wieku
średniego. Być może, ale czyż nie jest to zdecydowanie zdrowsza jego odmiana?
Ten rok już zamykam, tradycyjnie dołączając jego
fotograficzne podsumowanie. Na kolejny nie snuję planów, mając nadzieję, że
znów będę się dobrze bawił, próbując uciekać przed codziennością i grając w
chowanego z czasem. A czas – jak to czas – ucieka… cały czas.
2015 w kalejdoskopie