Krótka ucieczka od cyfrowego świata
Siedziałem sobie w domu,
kolejny raz pracując zdalnie. Linijki kodu rodziły się na ekranie, powoływane
do życia delikatnymi uderzeniami palców w klawiaturę. Czasem coś skasowałem lub
zmieniłem, cierpliwie budując wirtualny świat komputerowej aplikacji. Jestem w
nim bogiem, który decyduje o życiu i śmierci nierealnych istnień, zamkniętych w
cyfrowym świecie. Od czasu do czasu rzucałem tęskne spojrzenie za okno, spoza
którego docierały do mnie promienie grudniowego słońca. Tutaj zimna maszyna,
tam prawdziwy świat. Tutaj zera i jedynki, tam analogowe obrazy błękitu. Nie
wytrzymałem. Praca nie ucieknie, a słońce wkrótce zajdzie. Zamknąłem ekran
notebooka, ściągnąłem rower ze ściany i wybrałem się na krótką podróż w
prawdziwym świecie. Tylko do Tyńca i z powrotem. Tylko pod wiatr i z wiatrem.
Tylko tyle dla ciała i aż tyle dla ducha. A potem wróciłem. Rower znów
powędrował na ścianę, a ja włączyłem notebooka, by kolejne linijki kodu mogły
wpłynąć na ocean ukryty w miniaturowych kostkach pamięci.