Droga do celu
Na początku sezonu, a przypominam, że sezon nie zaczyna się w
kwietniu lub maju, lecz 1 stycznia, nie miałem sprecyzowanych planów
dotyczących dystansu. Zastanawiałem się raczej nad tym, dokąd pojadę i jakie
ciekawe miejsca odwiedzę. Sądziłem, że jak dobrze pójdzie, a raczej „pojedzie”,
to powinienem zaliczyć jakieś 8000 kilometrów – może trochę mniej, a może
trochę więcej. To tradycyjnie powinno zaliczyć mnie do grona średnio
zakręconych na punkcie kolarstwa użytkowników portalu Bikestats – tak przynajmniej
wynikało z rzutu okiem na statystyki. Początkowo wszystko szło zgodnie z
niepisanym planem, ale w połowie roku zauważyłem, że jest szansa na dobicie do
10000 kilometrów, co dotychczas udało mi się tylko jeden raz. Teraz jest koniec
listopada i wszystko wskazuje na to, że jeśli nie będzie jakiegoś kataklizmu, powinno
się udać!
Dzisiejsza przejażdżka przybliżyła mnie do powyższego
celu. Wyruszyłem popołudniu, a więc już po zachodzie słońca. Nie była
specjalnie ekscytująca, bo kolejny raz wybrałem doskonale mi znane miejsca, drogi
i krajobrazy – o ile w ogóle można mówić o krajobrazach w ciemności – ale pod
jednym względem była szczególna. Po raz pierwszy od lutego, średnia temperatura
była mniejsza od 0 °C. Idzie zima.