Terapia rowerowa
Kolejny dzień bez słońca, bez ciepła, bez błękitnego nieba.
Zamiast tego widzę za oknami ciemne, zwaliste chmury, przetaczające się
złowieszczo ponad miastem i towarzyszący im marsz żałobny, odgrywany kroplami
deszczu na klawiaturach parapetów. Zrazu delicato - cicho, spokojnie i wolno, by
uderzone gwałtownym podmuchem wiatru, przejść w nieokiełznane furioso.
Wszechobecne odcienie szarości nie nastrajają optymistycznie, zdając się
wieścić zmierzch i przemijanie wszystkiego. Koniecznie trzeba więc znaleźć
sposób, aby wprowadzić choćby trochę światła, kolorów i ciepła do obrazu
jesiennego nokturnu.
Nie przestraszyłem się niepogody. Kolejny raz ściągnąłem
ze ściany moją „zimową” zabawkę, by wyjść z domu i zapuścić się w ten, mało
przyjazny do oka i ducha, świat jesiennej monotonii. A gdy tylko organizm
przyzwyczaił się do chłodu, a twarzy niestraszne stały się ukłucia kropel
deszczu, mijane krajobrazy nagle nabrały barw, zmywając całun szarości. Powrócił
uśmiech, pozytywna energia, radość, a głowa napełniła się nowymi pomysłami. I
nie mam nic przeciwko, aby tak było zawsze…