We mgle
Ostatni dzień października. Nieustraszeni wielbiciele dyni i
bezkrytyczni naśladowcy anglosaskich obyczajów, obchodzą Halloween. Nie jestem
zwolennikiem tej „nowej świeckiej tradycji”, to po prostu nie moja bajka, ale
jeśli komuś się podoba biegać po mieście w przebraniu świeżego trupa, to proszę
bardzo, zwłaszcza, że dzisiaj Kraków, a raczej pogoda w królewskim mieście,
stworzyła wspaniałą scenerię. Narodzonych o poranku mgieł nie przegnał wiatr.
Przerzedziły się nieco w ciągu dnia, ale teraz, gdy piszę te słowa, za oknem
widzę jedynie szarą przestrzeń, bielejącą gdzieniegdzie od świateł ulicznych
latarni, z majaczącymi tu i ówdzie ciemnymi bryłami budynków. Bezwiednie wciąga
mnie ten nastrój. Siedzę w półmroku, a z głośników sączy się „Equinoxe” Jean
Michel Jarre’a. Tak wiele czasu upłynęło od chwili, gdy jako młody chłopak, po
raz pierwszy usłyszałem tę płytę. A przecież wydaje się, jakby to było wczoraj.
Ech… Muzyka jest wspaniałym wehikułem czasu, o czym pewnie jeszcze nie raz
napiszę, bo już za dwa tygodnie ukazuje się płyta, na którą czekałem bardzo,
bardzo długo… Opowiem o tym, ale nie dzisiaj.
A wracając w rowerowy klimat, napomknę, iż rano nie podarowałem
sobie odrobiny luksusu i miast wygrzewać swoje mocno dojrzałe ciało w ciepłej
pościeli, wstałem dość wcześnie i widząc za oknem wszechobecną mgłę, radośnie
zawołałem:
– Na tom właśnie czekał Waszmościowie!
Odpowiedziała mi cisza, bo w XXI wieku waszmościów
jakby mniej, a jeśli nawet są, to nie w mojej okolicy. Jednakowoż nie stropiłem
się owym milczeniem, jeno dosiadłem mego dwukołowego rumaka i pognałem w tę
mgłę niezmierzoną, by radować się innym obliczem świata. A gdziem był i com
widział, niech pozostanie jeno w mej i przyjaciela mego (GPS) pamięci.
Park Jerzmanowskich w delikatnie mglistym uścisku jesieni.
Pałac Jerzmanowskich.