Od ciepła do zimna
Niejeden raz wznosiłem na łamach mojego blogu pieśni pochwalne,
wielbiące zalety pracy zdalnej. Rano człowiek dłużej pośpi, a popołudniu nie
traci czasu na pokonanie komunikacyjnego toru przeszkód. Poza tym, nie ma nic
lepszego od własnoręcznie przygotowanych, domowych posiłków, przyrządzonych
wedle prawideł kolarskiej kuchni i spożytych o odpowiedniej porze. Kończąc
pracę wczesnym popołudniem, jest się więc pełnym energii i doskonale
przygotowanym do aktywnego spędzenia najbliższego czasu na rowerowym siodełku. Wcześniej
rozpoczęta eskapada pozwala na złapanie choćby odrobiny słońca i daje,
przynajmniej teoretycznie, nadzieję, że skoro wcześniej wyruszyliśmy, to także wcześniej
wrócimy, więc reszta rodziny będzie miała z nas jakiś pożytek.
Dzisiaj właśnie tak było. Pracowałem zdalnie, a więc
mogłem wcześniej wyskoczyć na przejażdżkę. Zaczynałem ją przy blasku
popołudniowego słońca i kilkunastu stopniach ciepła, a kończyłem w ciemności i
ledwie kilku stopniach. Takie są właśnie uroki jesieni. Zaliczyłem całkiem
niezły dystans i realnie patrząc, mam duże szanse, aby po raz drugi w krótkiej
historii mojej rowerowej pasji, przejechać ponad 10000 kilometrów w jednym roku.
A więc trzymajcie kciuki…