Leniwym rytmem
To pierwsza w tym roku
popołudniowa przejażdżka po zmianie czasu na zimowy. Jedynie dwadzieścia minut
przed zachodem słońca. Potem zapadł zmierzch, a po nim ciemność. Słońce zabrało
ze sobą ostatnie okruchy ciepła, pozostawiając świat we władaniu chłodnego
oddechu wiatru. Świadomie i dobrowolnie wyruszyłem w miasto, nie chcąc
podróżować labiryntami małopolskich dróg, bo ciemność i tak skryłaby przed
oczami wszelkie krajobrazy. A w Krakowie jest przecież tak wiele ciekawych
miejsc, które, choć wielokrotnie odwiedzane, wciąż nie mogą mi się znudzić.
Przemierzałem więc metropolię, dość często korzystając ze ścieżek rowerowych, z
którymi przyjaźnię się w tym niesprzyjającym, późno-jesiennym czasie. Ruch był
na nich spory, ale zdecydowanie bardziej sprawny od stojących niemalże w
bezruchu samochodów, których kierowcy bezskutecznie usiłowali, w godzinach
popołudniowego szczytu, znaleźć najszybszą drogę do celu podróży. Mnie było
zdecydowanie łatwiej, chociaż poruszając się pośród historii zamkniętej w krakowskich
murach, jechałem wolniej i dostojniej, dopasowując się niejako do leniwego tętna
życia, nieznanego mieszkańcom innych wielkich miast.
„Tajemniczy krzyż” nad Wawelem.