W szarości dnia
Powróciła smętna i wilgotna szarość. Jednak taka aura też ma swoje
zalety. Jest nieprzyjazna, mroczna, tajemnicza – po prostu inna. Ubrany
stosownie do panujących warunków, wybrałem się wczesnym popołudniem na
przejażdżkę. Moim celem były dawno nie eksplorowane szlaki rowerowe, unikane
przeze mnie wówczas, gdy pomykałem rowerem szosowym, który raczej nie darzy
miłością większych nierówności, tudzież gruntowo-szutrowych akcentów. Przełajowy
Ridley X-Bow, z racji posiadania grubszych opon, radzi sobie doskonale w takich
warunkach.
Prognozy pogody wieściły opady deszczu, lecz w rzeczywistości
jedynie od czasu do czasu delikatnie siąpiło i nic nie zapowiadało, że stan ten
ulegnie zmianie na gorsze. I tylko wiatr przeszkadzał w jeździe, skutecznie
mnie spowalniając. To zresztą moja wina, a dokładniej rzecz ujmując, wina mojej
zimowej kurtki rowerowej, kupionej w czasach, gdy ważyłem kilkanaście
kilogramów więcej. Teraz rozmiar XL działa niczym żagiel, sztandar i spadochron
hamujący w jednym. Chyba będę musiał sięgnąć do sakiewki i wyposażyć się w nową
kurtkę lub… przytyć. Przytyć? Żartowałem.
Dojechałem na Podgórze, a potem pojechałem wzdłuż Wisły aż do
ulicy Mirowskiej. Przejechałem na drugi brzeg i skierowałem się do Opactwa
Benedyktynów w Tyńcu. Tam zatrzymałem się, aby zrobić kilka zdjęć, zatrzymując
w kadrze kolory jesieni na tle wszechobecnej szarości. Potem wróciłem do Krakowa,
tym razem wybierając szlak rowerowy biegnący wzdłuż południowego brzegu Wisły. Minąłem
Zabłocie i pojechałem w stronę Rybitw. Stamtąd miałem już tylko kilka
kilometrów do domu.
Z tynieckiego klasztoru, jesienny rzut oka w lewo.
Z tynieckiego klasztoru, jesienny rzut oka w prawo.