W żółtych płomieniach liści
Nadszedł wreszcie ten
czas, gdy świat wokoło przybrał złote barwy jesieni. Zakryte płaszczem deszczy
i mgieł niczym teatralną kurtyną, rodziły się niepostrzeżenie, czekając na
pierwszy słoneczny dzień, który podnosząc zasłonę niepogody, ukaże ich magiczne
piękno. Trzeba się spieszyć, by zasmakować tych barw, aby rozmarzyć się pośród
szelestu spadających liści, bo przedstawienie to trwa nazbyt krótko i niebawem
pozostawi po sobie jedynie nagie korony drzew na tle szarego nieba, z pokorą czekające
na śnieżne pobielenie. Powoli zapada cisza, choć tu i tam zabrzęczy jeszcze
jakiś owad, przed nieuchronnym końcem żywota szukający ostatnich promieni
życiodajnego słońca. Zgiełku koniec, zadumania początek. Spektakl wspomnień w
starym kinie pamięci, a w oddali subtelne dźwięki Chopina wskrzeszane maestrią pianisty.
Złota sceneria romantycznych uniesień, wzlotów ponad poziomy, sięgania, gdzie
wzrok nie sięga. To mój świat. Jestem w nim, w samotności przemierzający dróg
przestrzenie. Bardziej szukający niż uciekający. Bardziej zamyślony niźli
myślący. Szczęśliwy…
Barwy jesieni.