Tryptyk jesienny – Niedziela
Nadeszła niedziela – rowerowego tryptyku dzień trzeci. Tak, jak
się obawiałem, w mięśniach wciąż czułem trudy dnia wczorajszego. Może
powinienem zatrudnić masażystę? Na razie jednak go nie mam, więc chcąc nie
chcąc, zdecydowałem się na łatwiejszą trasę.
Łatwiejszą, ale nie całkiem łatwą. Najpierw rozgrzewka w
Kosocicach, a potem zjazd do Wieliczki, z której pojechałem do Czarnochowic.
Wróciłem do Krakowa, znów przejechałem ulicą Bieżanowską, wyprzedzając
wszystko, co się ruszało i zatrzymywało przed progami zwalniającymi. Potem
ulica Wielicka i kładka nad torami w Płaszowie. Wkrótce byłem już na dawno nie
odwiedzanej ulicy Myśliwskiej, a chwilę później na Rybitwach, skąd skierowałem
się w stronę Niepołomic. Moim zamiarem nie były jednak kolejne odwiedziny w
puszczy, ale przejazd na drugą stronę Wisły, skąd dotarłem do ulicy
Igołomskiej, a wkrótce potem do Ruszczy. Zawitałem w Nowej Hucie, przejechałem
ulicą Powstańców i skierowałem się dalej na zachód, do ulicy Łokietka. Tam
skręciłem na południe. Przede mną było centrum miasta, spokojne i nieco uśpione
w czas, gdy większość krakowian zasiadała zapewne do niedzielnego obiadu. Ów spokój
został zakłócony na ulicy Św. Gertrudy, gdzie musiałem, nieco po piracku,
poruszać się po torach tramwajowych, aby wyprzedzić sznur aut wszelakiej proweniencji.
W końcu przejechałem przez Podgórze, jakiś czas ponownie jechałem ulicą Wielicką,
ale uciekłem z niej w stronę Kamieńskiego i skręciłem w ulicę Sławka. Teraz
musiałem jedynie trzymać się kierunku południowego, aby dotrzeć do ulicy
Cechowej, skąd do domu miałem przysłowiowe dwa kroki, a może dwa obroty korbą.
Dzień trzeci był jeszcze w pełnym rozkwicie, a w
Italii trwał właśnie Il Lombardia, zwany wyścigiem spadających liści, gdy
dobiegła końca moja trzecia rowerowa wyprawa – ostatnia z planowanego
pożegnania sezonu, ostatnia z wymyślonego tryptyku. Nostalgiczna pora roku już
wkrótce przypomni o sobie wiatrem, deszczem, szarym niebem, porannymi mgłami i bezkresnym
oceanem zrazu złotych, a potem brunatnych liści. Szosówka trafi do domowego
warsztatu, a ja ruszę przed siebie, w tę szarość i mgłę, w ten chłód i
niepogodę, na rowerze „zimowym”. Ale to potem. Na razie cieszmy się ciepłą
jesienią.