Zdążyć przed deszczem
Piątkowe popołudnie. Z
każdą chwilą przybywało chmur na niebie. Gdzieś na horyzoncie widziałem już
ciemne oznaki nadchodzącej zmiany pogody. Wieczorem miał spaść deszcz. Nie
miałem wiele czasu do namysłu i natychmiast po zakończeniu pracy – tym razem
zdalnej, w domu – wybrałem się na przejażdżkę. Zamierzałem przejechać co
najwyżej kilkadziesiąt kilometrów, do pierwszych kropel deszczu. Planu trasy
nie miałem ani w GPS, ani w głowie. Rodził się na bieżąco, na każdym
skrzyżowaniu, na każdym rozwidleniu dróg. Czas płynął, chmur przybywało, ale od
czasu do czasu widziałem także skrawki błękitnego nieba. Nie było więc źle,
deszcz nie padał, wiatr nie wiał. Plan minimum został zrealizowany, ale nie
chciałem na tym poprzestać. Dokładałem kolejne kilometry, aż w pewnym momencie
doszedłem do wniosku, że zupełnie niechcący mam szansę dobić do setki. Wystarczyło
tylko pojechać nieco bardziej okrężną trasą. Tak też uczyniłem, nie
bacząc na coraz ciemniejsze od chmur niebo. Wróciłem do domu. Deszcz spadł
dopiero godzinę później.