Przedsmak jesieni
Chłód, wiatr, chmury na niebie, szybko zachodzące słońce i
unoszący się w powietrzu zapach jesieni. To najkrótsza charakterystyka
dzisiejszego popołudnia. Zanim wybrałem się na przejażdżkę, musiałem po raz
pierwszy w tym półroczu założyć koszulkę z długim rękawem. Jazdę zaplanowałem
tak, aby nie mieć problemów z rozgrzaniem się, czyli od razu uciekłem na
pobliskie pagórki i wzgórza. Sama trasa była jednak dość standardowa, co
sprawia, że kolejny raz przychodzi mi do głowy pomysł, aby poświęcić się i
opracować katalog moich typowych szlaków rowerowych. Będę mógł wtedy np. napisać,
że „dzisiaj pokonałem katalogową trasę numer 7” ;). A wracając do dzisiejszego „rowerowania”,
to rozpoczęło się od Kosocic i ulicy Gruszczyńskiego, na końcu której – jak już
wielokrotnie pisałem – można ocenić, czy noga podaje, czy nie podaje. Noga
podawała, więc pojechałem do Świątnik Górnych, a następnie do Mogilan. Na
takich właśnie trasach ujawniają się wszelkie zalety niższej temperatury.
Mięśnie lepiej się chłodzą, krople potu rzadziej spadają z czoła na ramę, a
zużycie wody z bidonu też jest niewielkie. Z Mogilan pojechałem do Radziszowa,
zaliczając po drodze mój ulubiony zjazd, na którym – jak zwykle – nie mogłem
wyłączyć wyobraźni i zachowawczo zwalniałem przed każdym zakrętem. A potem
pojechałem do Skawiny i do Tyńca, skąd wróciłem do centrum Krakowa. Miałem
lekki niedosyt, więc poniosło mnie jeszcze w kierunku Nowej Huty. Przejechałem
przez Most Wandy, odbiłem do Brzegów i Kokotowa i dopiero stamtąd, odprężony i
zadowolony wróciłem do domu.