Przed obiadem
Wszelkie odcienie szarości przeważały na niebie, gdy w sobotnie
przedpołudnie dochodziłem do jedynego słusznego wniosku, że pogoda nie jest
żadnym argumentem, aby darować sobie rowerową przejażdżkę i pozostać w domu.
Raz, dwa, trzy… i byłem gotowy. Musiałem się trochę spieszyć, bo po pierwsze,
pozwoliłem sobie na zmniejszenie deficytu snu, a po drugie, obiecałem rodzinie,
że na dzisiejszy obiad zaserwuję placki ziemniaczane z gulaszem po węgiersku. To
jedna ze „specjalności zakładu” i choć mało kolarska, to od czasu do czasu, zachowując
umiar, można sobie na nią pozwolić.
Nie mając sprecyzowanego planu, postanowiłem nie
oddalać się zbytnio od miasta. Jadąc na północ w stronę ulicy Łokietka, zaliczyłem
premierowy przejazd przez nową kładkę tramwajowo-pieszo-rowerową, która
połączyła ulice Wielicką i Lipską. Potem unikałem już ścieżek rowerowych,
preferując ulice, które w sobotę „dają się lubić”. Z ulicy Łokietka skręciłem w
Gaik, a potem przejechałem Ojcowską do samego końca, czyli do skrzyżowania z
ulicami Radzikowskiego i Pasternik. Tam skręciłem na zachód. To nie był dobry
pomysł, bo akurat tam ruch panował okrutny, a kierowcy zdawali się być
nieprzyzwyczajeni do widoku rowerzysty. Odetchnąłem z ulgą, gdy wreszcie
skręciłem do Rząski. Potem pojechałem do Zabierzowa, a następnie do Balic,
Aleksandrowic, Morawicy, Cholerzyna, Liszek, Kryspinowa. Znów pojawiłem się w
Balicach. Nadszedł czas powrotu. W międzyczasie poprawiła się pogoda. I chociaż
wyobraźnia podsuwała mi nęcący widok kulinarnej uczty rodem z kraju naszych
bratanków, nie wybrałem najkrótszej drogi, ale pokręciłem się jeszcze trochę po
moim cudownym mieście.
Estakada Lipska-Wielicka.