Skała, Kocmyrzów, Niepołomice
O cześć Wam bracia i siostry Polacy, iż tak umiłowaliście
weekendowe zakupy, że jeśli sklepy są zamknięte, to nie wyściubiacie swych
zacnych czterech liter na zewnątrz, dzięki czemu ulice i drogi są puste, ciche
i bezpieczne. Grzechem byłoby z tego nie skorzystać i dlatego rozpocząłem
dzisiejszą wyprawę od spokojnego przejazdu przez ciąg ulic Wielickiej,
Kamieńskiego i Konopnickiej. Nie liczyłem samochodów, które mnie wyprzedzały, ale
było tego naprawdę niewiele. Miałem więc komfortowe warunki. Za Mostem
Dębnickim skręciłem w stronę Wawelu, z zamiarem przejechania przez Stare
Miasto. Na co dzień unikam tych miejsc, bo trudno jest się przebić przez tłumy
turystów, ale w sobotni poranek było tu jeszcze pusto. Przejechałem przez
Rynek, potem przez Plac Matejki, ulicą Długą dotarłem do Nowego Kleparza, skręciłem
we Wrocławską, a później w Łokietka. Dopiero tam uciekłem z mojego cudownego
miasta.
Nie miałem konkretnego planu – wykrystalizował się dopiero w
magicznej stenografii średniowiecznych kamieniczek. To tam wpadłem na pomysł, aby
pojechać do Skały. Upał nie zagościł jeszcze na dobre, więc perspektywa
długiego podjazdu kusiła mnie. Przepaliłem więc nogę na wzniesieniach w Giebułtowie,
dotarłem do drogi 794 i skręciłem na północ. Tutaj także było cicho i
spokojnie. Swoim tempem wyjeżdżałem coraz wyżej i wyżej, delikatny wiatr
chłodził mnie, a idealna nawierzchnia drogi gwarantowała spokojną jazdę.
Dotarłem do Skały i musiałem szybko zdecydować, czy mam skręcić w lewo, czy w
prawo, a może pojechać prosto? Ok, skręcam w prawo, na wschód.
Drogą 773 dojechałem do Iwanowic Włościańskich. Skierowałem się na
południe. Droga wiła się omijając skaliste i zalesione wzgórza. Cień chronił
mnie przed palącym słońcem, które z każdą chwilą stawało się coraz gorętsze.
Dotarłem do drogi krajowej numer 7, ale już w Michałowicach skręciłem na wschód
z zamiarem dojechania do Kocmyrzowa. Warunki stawały się coraz cięższe, bo z
każdą chwilą temperatura podnosiła się, zbliżając do magicznej granicy 40
stopni. Coraz częściej sięgałem po bidony, a pokonanie każdego kilometra
kosztowało mnie znacznie więcej wysiłku niż wcześniej. Z Kocmyrzowa jest już
bardzo blisko do Krakowa, ale myliłby się ten, kto myślałby, że najkrótszą
drogą zamierzałem dotrzeć do domu. Nic z tych rzeczy. Skręciłem w ulicę Darwina
i pojechałem do Ruszczy, a potem do Niepołomic.
Ostatni akt przejażdżki rozpocząłem po przejechaniu
przez most na Wiśle. Przed sobą miałem ostatnie dwadzieścia kilometrów, łatwych
ze względu na profil trasy, ale trudnych przez wzgląd na słońce, które właśnie
rozpoczęło swój upalny spektakl.