Rutynowo popołudniu
Podobno nadchodzi kres upalnych dni. Tak przynajmniej twierdzą
prorocy zwani synoptykami. Jednak póki co, nadal jest gorąco, co niezmiennie
mnie cieszy, choć wokoło wszyscy narzekają. W tym całym upalnym szaleństwie
zupełnie niepostrzeżenie umknął inny fakt, a mianowicie ten, że dzień stał się
wyraźnie krótszy. I o ile pogoda raz może być lepsza, a raz gorsza, to z
prawami rządzącymi wszechświatem powalczyć się nie da. Wcześniejszy zachód
słońca sprawia, że powoli wraca RPP i nie mam na myśli Rady Polityki
Pieniężnej, lecz Rutynową Przejażdżkę Popołudniową. Przejażdżkę taką należy rozpocząć
jak najwcześniej i z tego właśnie powodu, będąc unikalnym połączeniem nocnego
marka z rannym ptaszkiem, pojawiam się w pracy już o szóstej rano. Wracam więc
wcześniej do domu, błyskawicznie wtłaczam w siebie solidną dawkę węglowodanów,
zazwyczaj w formie ulubionego spaghetti, i nie tracąc czasu, przeprowadzam cały
rytuał przygotowania do jazdy. Nie spieszę się zbytnio, by dać organizmowi czas
na transfer energii, która na razie spoczywa w żołądku. A potem jadę. Trasę
dobieram tak, aby była dostosowana do pory roku, typu roweru oraz stanu mojego
samopoczucia. W lecie jest łatwo, bo dzień jest długi. W pozostałe pory roku
muszę trochę kombinować, bo jazda rowerem szosowym po zmroku nie zawsze jest
bezpieczna. Oświetlenie mam, i owszem, ale bardziej pozycyjne, niż
rozświetlające nicość mroku przed kołami, co może sprowokować złośliwy los, do
postawienia np. solidnej dziury na mej drodze. A te, coraz rzadziej, ale wciąż
się zdarzają. Teraz, w pierwszej połowie sierpnia, nie martwię się jeszcze zbyt
krótkim dniem, ale muszę brać pod uwagę wysoką temperaturę, która może mi nieco
utrudnić realizację pomysłu zaliczenia stu-iluś-tam kilometrów w terenie mocno
pagórkowatym. I z tego powodu, ostatnio zaliczam zdecydowanie łatwiejsze trasy.
Taką właśnie łatwiejszą trasę pokonałem dzisiaj. Kolejny raz wybrałem
kierunek wschodni i pojawiłem się w Puszczy Niepołomickiej. Pośród gęstego
listowia temperatura była niższa, a gdy już opuściłem zieloną oazę kojącej
ciszy, słońce było wystarczająco nisko nad horyzontem, aby dać ziemi chwile chłodniejszego
wytchnienia. Do Krakowa wróciłem kilka minut przed zachodem, uświadamiając
sobie właśnie to, o czym napisałem wcześniej – dzień jest krótszy. Ech,
nieuchronny koniec lata już się zbliża…