Dzień po Tour de Pologne
Ponad 100 kilometrów w pełnym słońcu. Szaleństwo? Być może, ale
jako ofiara cyklozy, dość dobrze przygotowałem się do przeżycia tych
ekstremalnych warunków. Dwa pełne bidony, każdy po 750ml, jeden z wodą
mineralną, drugi z izotonikiem, a oprócz tego półlitrowa butelka wody
mineralnej w kieszonce na plecach. Gdyby to było mało, obowiązkowe drobne w
sportowym portfelu, przeznaczone na „zatankowanie” płynu życia. Tak w ogóle,
drobne to fajna i niezwykle pożyteczna rzecz. Na przykład, w sytuacji, gdy
zjedzony przed wyjazdem posiłek, okaże się kulinarnym koniem trojańskim, a babcia
klozetowa w napotkanej toalecie zastawi wejście swoją słuszną masą i uprze się,
że bez dutków nie ma srania i basta! Pewnie już wszyscy wiedzą o przykrej
przygodzie, która spotkała na trasie VI etapu Tour de Pologne, mistrza świata,
Michała Kwiatkowskiego. W pierwszej chwili myślałem, że to głupi żart, ale
niestety okazało się, że w naszym kraju wszystko jest możliwe. Boże, co za
wstyd…
Daruję sobie dokładny opis przejażdżki, ograniczając się jedynie
do krótkiego stwierdzenia, że wcale nie było tak źle, chociaż faktycznie
słoneczko mocno przygrzewało i na odkrytych odcinkach dróg było naprawdę
gorąco. Zapasy wody wystarczyły na styk i do domu wróciłem w niezłej formie,
chociaż – przyznaję – ostatnie kilkanaście kilometrów jechałem w dość
umiarkowanym tempie.
Dzień wcześniej z takimi samymi warunkami musieli zmierzyć się
zawodowcy na trasie czasówki, kończącej 72 Tour de Pologne. Trasa kolejny raz
przebiegała nieopodal miejsca, w którym mieszkam, więc razem z Moniką
wybraliśmy się, aby z bliska obejrzeć zmagania kolarzy. Moja ukochana dzierżyła
w ręku smartfona z listą startową i na bieżąco informowała mnie, kto za chwilę
przemknie obok nas. Ja, wyposażony w nową zabawkę do robienia zdjęć (znów
kompakt, ale z możliwością manualnej ekspozycji i dobrym trybem zdjęć seryjnych),
zamierzałem uwiecznić na karcie pamięci każdego z zawodników. Nie było już
takich emocji jak rok wcześniej, gdy tuż po przejeździe Rafała Majki pobiegliśmy
do domu, aby zobaczyć w TV jego historyczny triumf. Nie ma co ukrywać, chyba
każdy kibic spodziewał się czegoś więcej po tegorocznym tourze. Sukcesy polskich
kolarzy – to oczywiste – rozbudziły nasze
apetyty. Niestety nie udało się. Kolarstwo jest jedną z najmniej przewidywalnych
dyscyplin. Tutaj nie zawsze wygrywają faworyci, a najlepsi kolarze mają swoje
lepsze i gorsze chwile. Nie da się wygrywać zawsze i wszędzie, bo człowiek nie
jest maszyną, ma swoje ograniczenia i chwile słabości. Ta nieprzewidywalność
jest jednocześnie czymś pięknym i fascynującym. Trzeba to zrozumieć i uszanować.
Piszę o tym dlatego, że bez trudu można znaleźć w sieci mnóstwo „hejtów” pod
adresem Michała Kwiatkowskiego. Piszą je ludzie (słowo na wyrost), którzy o
kolarstwie usłyszeli, gdy Polak został mistrzem świata, a jedynym podjazdem,
którego pokonanie mają opanowane do perfekcji, są dwa stopnie do pobliskiego
sklepu z alkoholem.
A na koniec załączam kilka zdjęć z wczorajszej jazdy indywidualnej na czas.
Marcin Białobłocki (183) – Reprezentacja Polski. Do etapowego zwycięstwa pozostało 15 kilometrów.
Jon Izaguirre (64) – Movistar. Do trzech razy sztuka, czyli nareszcie pierwszy w klasyfikacji generalnej.
Bart De Clercq (125) – Lotto-Soudal. Drugie miejsce w wyścigu.
Ben Hermans (55) – BMC Racing. Najniższe miejsce na podium.
Fabio Aru (21) – Astana. Piąty w generalce.
Marcel Kittel (81) – Giant Alpecin. Szybki jak błyskawica, czyli najlepszy sprinter Tour de Pologne.
Maciej Paterski (171) – CCC Sprandi Polkowice. Najlepszy góral.
Kamil Gradek (185) – Reprezentacja Polski. Najaktywniejszy zawodnik.
Tomasz Marczyński (187) – Reprezentacja Polski. Najlepszy z Polaków. Miejsce 22.