Time
Pozornie nie będzie o rowerze, lecz o… muzyce. Trzydzieści cztery
lata temu ukazał się „Time” – jeden z najlepszych albumów zespołu Electric
Light Orchestra.
Czas płynie, a „Czas” ciągle brzmi świeżo i intrygująco. Nadal
posiadam wersję winylową, traktowaną niemalże jak relikwię, którą onegdaj
kupiłem za całe 5000 (słownie: pięć tysięcy) ówczesnych złotych. Pamiętam, jak
wieczorem gasiłem światło, siadałem wygodnie w fotelu i przymknąwszy oczy,
zanurzałem się w oceanie muzycznej podróży do następnego stulecia, jakże wtedy
odległego i nierzeczywistego. Słuchając, wczuwałem się w człowieka – bohatera
albumu – który przeniesiony w czasie do XXI wieku, stara się odnaleźć w nowej
rzeczywistości. Chciałby wrócić do lat swojej młodości, powrócić do „starych,
dobrych lat osiemdziesiątych”, ale to nie jest możliwe.
Czasami czuję się tak, jak on. Wydaje mi się, że życie wyrwało
mnie znienacka z moich najpiękniejszych lat i wtłoczyło na siłę w ramy innego
czasu. Chciałbym na powrót odnaleźć zagubione ścieżki, wrócić tam, gdzie zawsze
czułem się bezpiecznie, ale wiedząc, że jest to niemożliwe, usiłuję się
dostosować, odnaleźć, przywyknąć do nowej rzeczywistości. Jednak tamten czas
wciąż żyje we mnie, w moich wspomnieniach. A te obrazy powracają, gdy samotnie
przemierzam rowerem puste, ciche i spokojne drogi. Wtedy, nie słysząc hałasu
cywilizacji, słyszę dźwięki swojej duszy, dostrojone do tonacji minionych lat i
chociaż na moment cofam się w czasie.
Kończę cytatem z utworu „Ticket to the Moon” ze
wspomnianej płyty.
Remember the good old 1980s?
When things were so uncomplicated?
I wish I could go back there again,
And everything could be the same.
Time