Pagórkami popołudniową porą
Muszę egoistycznie stwierdzić, że takie lato bardzo mi odpowiada.
Gdy na południu Polski królowały upały, ja spędzałem urlop na chłodnym
wybrzeżu. I tak się złożyło, że „przywiozłem” z sobą do Małopolski tę
temperaturę. Wielbiciele gorących wakacji narzekają, a ja się cieszę, bo z
rowerowego punktu widzenia jest super. Organizm nie przegrzewa się w takich
warunkach, nie męczy się, nie zużywa hektolitrów wody, a więc można jechać i
jechać i jechać…
Miejsca, które odwiedzałem dzisiaj, wybierałem spontanicznie w
trakcie jazdy. Nie miałem żadnego konkretnego planu, a zamysł, gdzie pojechać,
świtał w mej głowie na bieżąco. I tak, na początku rozgrzałem się na mojej
ulubionej ulicy Gruszczyńskiego. Potem zjechałem do ulicy Myślenickiej i tam
dokonałem pierwszego wyboru – pojechałem do Świątnik Górnych. Na świątnickim
rondzie miałem dwie opcje i po około 650 milisekundach zdecydowałem się na
kierunek wschodni. Dotarłem do Gorzkowa, a potem do Koźmic Małych. Stamtąd
pojechałem oczywiście do Dobczyc. W Dobczycach znów miałem kilka możliwości.
Wybrałem przejazd przez centrum, a potem przez Stadniki pojechałem do Gdowa.
Nie zważając na popołudniowy ruch, skierowałem się do Łapanowa. Szło mi, a
raczej jechało, całkiem nieźle, co trochę mnie dziwiło, bo przecież nie
poruszałem się w terenie płaskim, ale zdecydowanie pagórkowatym. Przed
Łapanowem musiałem zaliczyć spory podjazd na tamtejszych serpentynach i
nieświadomie stałem się pośrednią przyczyną spowolnienia ruchu. Pomimo, że
jechałem praktycznie przy samym skraju drogi, kobieta jadąca za mną bała się
mnie wyprzedzić, chociaż miała w chole** miejsca. Żadna skrajność nie jest
dobra, ale z dwojga złego wolę jednak taką sytuację, niż nagły przypływ
adrenaliny w momencie, w którym wyprzedzający niemalże ociera się o mnie. Za
Łapanowem było już dość łatwo. Przejechałem przez Wolę Wieruszycką, Chrostową,
Stradomkę i Siedlec. Tam skręciłem na zachód, rozpoczynając ostatni i
najbardziej standardowy akt dzisiejszej wyprawy. Gruszki, Staniątki, Zakrzów,
Węgrzce Wielkie. A potem lodóweczka i zimna Cola…