Kopalino
Długo zastanawiałem się, gdzie mam pojechać na czwartą i ostatnią
nadmorską wycieczkę. Pewnie nie miałbym problemu z wyborem, gdyby nie fatalna
jakość tutejszych dróg. Nie zamierzałem specjalnie eksperymentować i
zdecydowałem, że większa część trasy będzie wiodła drogami, które już znam. A
celem przejażdżki były dwie miejscowości. Pierwsza, o dziwnej nazwie Stilo, znana
z tego, iż znajduje się w niej latarnia morska. Drugą miejscowością było Kopalino,
wybrane na chybił-trafił, jako docelowy punkt wyprawy.
Znów wiało jak diabli. Nie przejmowałem się tym i poczekawszy, aż
przeminą najczarniejsze chmury, wyruszyłem w trasę. Do Sasina dotarłem dość
szybko i natychmiast skierowałem się w stronę wybrzeża. Po niecałych trzech
kilometrach minąłem tablicę z nazwą miejscowości „Stilo”. Przejechałem jeszcze
kilkaset metrów i… skończył się asfalt. Do latarni morskiej prowadziła droga
gruntowa. No cóż. Nie przyjechałem tutaj na rowerze górskim, lecz na szosówce,
a wąskie opony nie tęsknią za piaskiem i żwirem. Dziwi mnie jednak fakt, że w
tym rejonie Polski nikt nie pomyślał o ułatwieniu życia nie tylko rowerzystom
szosowym, ale w ogóle wszystkim. Dlaczego wzorem innych krajów, nie można
wybudować drogi biegnącej wzdłuż wybrzeża? Jakże cudowna byłaby to atrakcja.
Spacerowicze, rowerzyści, a nawet kierowcy mieliby wspaniały widok na Bałtyk, a
wieczorem mogliby podziwiać romantyczny zachód słońca. Zamiast tego mamy
siermiężne, średniowieczne dukty leśne, brudne i zaniedbane. Samochody wzbijają
tam tumany kurzu, buty zbierają tony piasku, a rowery szosowe nie mają tam
wstępu. Czy naprawdę tak trudno obliczyć, że inwestycja w turystykę się opłaca?
Mam wrażenie, że włodarze tutejszych miejscowości wszystko mają w d****,
ograniczając się do nieprzemyślanych działań doraźnych. Może powinni wybrać się
na południe Polski i zobaczyć, jak zadbane są tamtejsze miejscowości, jak dba
się o wczasowiczów, jak inwestuje w rozwój. Tutaj niestety króluje marazm i
zastój.
Nie odważyłem się jechać po piasku i podarowałem sobie wizytę w
latarni morskiej. Pojechałem dalej. We wsi Ciekocino zjechałem z głównej drogi
i pojechałem na północ. Przejechałem przez Słajszewo, a potem, z racji okropnej
drogi, przetoczyłem się przez wieś Biebrowo. Wspierany przez wiatr, szybko
jechałem przez las w kierunku Jackowa, zachłystując się krystalicznie czystym,
nadmorskim powietrzem. I wtedy…
Gdyby nie kamień z wygrawerowanym mottem, gdyby nie ogrodzenie z
grubych, ciosanych bali, pewnie nie zwróciłbym uwagi na coś, co przypominało
małą, leśną polanę. Tymczasem pomiędzy drzewami, wśród bujnej, wysokiej trawy,
pod nadmorskim niebem, otoczeni muzyką ptaków, spowici wonią lasu, spoczywali
dawni mieszkańcy tych ziem. Trudno pośród zieleni dostrzec ich nagrobki. Nie dlatego,
że są skromne. Nie dlatego, że ewangelickie. Trudno je dotrzeć, bo ci ludzie
mówili językiem Goethego. Ich groby niszczały przez lata, popadały w
zapomnienie, były dewastowane przez nowych właścicieli tych ziem. Teraz to
ledwie kilkanaście kamieni, na których próżno szukać imion i nazwisk tych,
którzy pod nimi śpią. Udało mi się znaleźć tylko jedną tablicę, rozbitą, leżącą
na nagrobku, niczym rozrzucone puzzle. Magiczne to miejsce. Ciche, spokojne,
zagubione pośród drzew i zapomniane przez wszystkich. A przecież wystarczy
zamknąć oczy, by znaleźć się tutaj osiemdziesiąt lat wcześniej, usłyszeć szloch,
zobaczyć łzy, które zraszały ostatnią ziemską drogę. A potem nawałnica dziejów,
przemarsz wielkich armii i wreszcie nowi mieszkańcy. Rozbite tablice,
powywracane nagrobki – akt zemsty, czy zwykła głupota? Wszak wszyscy kiedyś
staniemy przed tym samym Bogiem – bez podziału na Niemców i Polaków.
Zauroczony nowym odkryciem, zrobiłem kilka zdjęć. Podumałem chwilę
nad przemijaniem i w końcu ruszyłem w dalszą drogę. W Choczewie znów pojechałem
na północ, aby po siedmiu kilometrach dotrzeć do Kopalina. To miejsce od razu
przypadło mi do gustu. Próżno szukać tutaj tłumów, dziesiątków sklepów, setek
smażalni, kebabów, lodziarni i Bóg wie, czego jeszcze. Nie króluje tutaj
disco-polo, ale wszechobecna jest cisza i spokój. Jeśli kiedyś wrócę w te
rejony, to kto wie, czy nie będę chciał przyjechać właśnie do Kopalina.
Ruszyłem w drogę powrotną. Do pokonania pozostało mi jakieś
60 kilometrów – ostatnich „nadmorskich” kilometrów w tym roku. Może to czas na
pierwsze podsumowania? Piękne to ziemie, wspaniałe krajobrazy, czyste
powietrze. Drogi niestety są fatalne. Na dobrą nawierzchnię można liczyć
wyłącznie na głównych trasach. Te boczne są z reguły w takim stanie, że jazda
po nich rowerem szosowym jest udręką i ziszczeniem sennego koszmaru. Większość
miejscowości, które odwiedziłem, jest nieco zaniedbana, o niezbyt przemyślanej infrastrukturze
rowerowej, pozbawiona – mam wrażenie – pomysłu na siebie. Widziałem też wiele
przykładów biedy i zacofania, a tuż obok nich wspaniałe wille i ogrody. Czy
pokocham te miejsca, czy będę chciał do nich wrócić? Teraz tego nie wiem. Ale
być może przyjdzie czas, gdy siedząc wygodnie w fotelu, spojrzę na te zdjęcia,
uśmiechnę się na wspomnienie kamienistej drogi w Świchowie, zapomnianego
cmentarza w Jackowie, szumu morza, porywów zachodniego wiatru i odgłosów łabędzi
nad jeziorem Sarbsko. I wtedy nagle zatęsknię i zapragnę wrócić tu raz jeszcze…
Cmentarz ewangelicki w okolicach Jackowa.
Zrujnowany obraz miejsca ostatniego spoczynku dawnych mieszkańców
tych ziem.
Rozbita tablica nagrobna. Imiona, nazwiska, daty. Puzzle dla
miłośników historii.
Droga do Kopalina. Zdaje się, że tutaj mocno wieje…
Osieki Lęborskie.
Restauracja „Szlacheckie Gniazdo” w Kopalinie.