Bida z nędzą
Dzisiejsza przejażdżka uzmysłowiła mi, że ostrożniej muszę ważyć
słowa. Dwa dni temu pisałem, że jechałem po koszmarnej drodze – najgorszej,
jaką można sobie wyobrazić. Nie miałem racji. Zawsze można trafić na coś
gorszego. Dzisiaj trafiłem. Ale po kolei…
Pierwotnie miałem zatytułować ten wpis „Lębork”, ponieważ to
historyczne miasto było głównym celem eskapady. Wyruszyłem wczesnym
popołudniem, bo według portalu meteo.pl, właśnie wtedy miało się rozpogodzić i
przestać padać. Początek był obiecujący. Ominąłem większą część drogi z Łeby do
Wicka i pojechałem przez Nowęcin, Łebieniec, Steknicę, Charbrowski Bór i
Krakulice do Charbrowa. Potem wjechałem na drogę 214, która miała mnie
zaprowadzić do Lęborka. Ruch był spory, więc nie mogłem się wyluzować. Cały
czas musiałem bardzo uważać. Do Lęborka dotarłem dosyć szybko. Pojechałem do
centrum z nadzieją na zrobienie kilku fajnych ujęć zabytkowych kamieniczek.
Spotkał mnie jednak srogi zawód…
Do tej pory żyłem w przeświadczeniu, że każde miasto inwestuje w
rozwój infrastruktury rowerowej, zezwalając jednocześnie na poruszanie się jednośladem
tam, gdzie jest to zabronione dla innych pojazdów. W Krakowie swobodnie można
jeździć rowerem wśród bezcennych zabytków architektury Starego Miasta, po Rynku
Głównym, czy wokół Wawelu. Tak, w Krakowie można, ale w Lęborku nie można.
Chciałem wjechać na ulicę Staromiejską, ale w ostatniej chwili zauważyłem znak
zakazu ruchu rowerów, umieszczony jakieś trzy metry nad ziemią, chyba tylko po
to, aby złowić w sieć sprawiedliwości nieświadomego turystę. Olałem więc
zabytki, bo nie będę chodził piechotą, a pomysłodawcom zakazu poruszania się
rowerem, z pełną świadomością mówię: „jesteście skończonymi idiotami”.
Pojechałem dalej, choć nie było to proste, bo oczywiście w pewnym
momencie na Alei Zwycięstwa zobaczyłem znak zakazu ruchu rowerów. Trochę czasu
upłynęło, zanim zorientowałem się, że przejazd pod torami kolejowymi jest
możliwy ścieżką rowerową po drugiej stronie ulicy. Za wiaduktem ścieżka się
nagle skończyła, nie pozwalając na bezpieczny zjazd na ulicę i kontunuowanie
jazdy. Dobrze, że przynajmniej lokalni kierowcy mają więcej neuronów od Rady
Miejskiej – niniejszym dziękuję za ustąpienie mi pierwszeństwa. Lębork
pożegnałem na rondzie, przy którym stoi pomnik Jana Pawła II z… wodogłowiem. No
bo niby jak nazwać małą postać z wielką głową? Projekt opiniowali zapewne ci
sami idioci, o których pisałem wcześniej.
Wyjechałem z Lęborka. Wybrałem drogę do wsi Dzięcielec. Początkowo
było całkiem fajnie, bo wreszcie trafiłem na jakiś sensowny podjazd. 170 metrów
n.p.m. w tym rejonie Polski to prawie Mount Everest. Tak się tym ucieszyłem, że
nawet nie przeszkadzała mi coraz gorsza nawierzchnia. Jednak w końcu trzeba
było zjechać ze wzgórz i tam zaczął się problem. Droga była o wiele gorsza niż
ta, którą poruszałem się dwa dni wcześniej. Dziury, wyrwy, smołowe łaty.
Jechałem bardzo wolno i ostrożnie. A wokoło mnie rozpościerały się przygnębiające
krajobrazy biedy. Jakiś chłopiec ciągnący rowerem… sanki – tak, to nie błąd –
sanki, zaniedbane obejścia, wychudzone psy uwiązane do lichych bud, dziurawe
dachy. Nie sądziłem, że jeszcze gdzieś jest taka Polska.
Dojechałem, a właściwie dotoczyłem się do wsi Nawcz i skręciłem na
północ. Tu droga była już całkiem dobra, więc z nadzieją mocniej nacisnąłem na
pedały i popędziłem przed siebie. Sił dodawały mi ciemne chmury, z których według
mnie mógł spaść deszcz, a do celu podróży miałem jeszcze jakieś 60 kilometrów.
W Godętowie zawitałem na moment na drodze krajowej numer 6, ale już po dwustu
metrach ponownie skręciłem na północ. Przejechałem przez Łęczyce. Droga była
coraz lepsza, więc uwierzyłem, że teraz wszystko pójdzie jak po maśle. Nie
poszło. Dobry asfalt skończył się kilkaset metrów przed Brzeźnem Lęborskim.
Znów musiałem lawirować, ale z tym dało się jeszcze żyć. Nie byłem jednak w
żaden sposób przygotowany na to, co spotka mnie we wsi Świchowo. Być może są w
Polsce miejsca, gdzie nie dotarł XXI wiek, ale do Świchowa nie dotarł nawet wiek
XX. Tam nie ma asfaltowej drogi. Tam nie ma nawet brukowanej drogi. Tam jest
droga wyłożona potężnymi kamieniami. Po czymś takim nie da się normalnie
jechać. Nie chciałem sprawdzać wytrzymałości mojej maszyny i poruszałem się z
zawrotną prędkością kilku kilometrów na godzinę, fundując sobie bezpłatny
symulator padaczki. Pod nosem miotałem przekleństwa, zastanawiając się jednocześnie,
czy tubylcom znany jest wynalazek prądu elektrycznego i bieżącej wody. Kamienie
skończyły się wraz z wioską, ale powtórka z rozrywki czekała na mnie w kolejnej
wsi o jakże znajomo brzmiącej nazwie – Świchówko. Przeżyłem i to. Po kolejnych
kilku kilometrach dotarłem nareszcie do wsi Żelazno, gdzie czekała na mnie
cywilizacja w postaci normalnego, gładkiego asfaltu.
Ostatnie kilometry były już mi znane z pierwszej nadmorskiej
wycieczki, więc czułem się prawie jak w domu. Zachodni wiatr znów dawał się we
znaki, ale w porównaniu do drogi w Świchowie, był tylko łagodną kolarską
pieszczotą. Grubo po planowanym czasie dotarłem do Łeby i zaszyłem się w
czeluściach letniskowego domku, aby spokojnie zebrać myśli. Poznałem dzisiaj
inne oblicze mojej ojczyzny. Nie przypuszczałem, że zobaczę tak bardzo
zaniedbane, biedne, brzydkie, pogrążone w zastoju, pozbawione perspektyw
miejsca. Wokoło pełno jest pól uprawnych, łąk, pastwisk i lasów. Wydawać by się
mogło, że wystarczy tylko chcieć, aby odwrócić los tych wsi. A mimo to są
pogrążone w stanie śmierci klinicznej. Dlaczego?
No koniec jeszcze jedno spostrzeżenie. Podczas trzech „pomorskich”
wypraw, tylko na pierwszej spotkałem dwóch kolarzy szosowych. Teraz mnie to już
nie dziwi. Jak ma być ich więcej, jeśli nie mają którędy jeździć?
Garczegorze – Tutaj sowiecka technika wojskowa czai się za
krzakami.
A za drugim krzakiem poczciwy „Antek” dożywa swoich dni.
Rzut oka na zabytkowe
kamienice w Lęborku. Więcej nie mogłem zobaczyć, bo…
…RMI, czyli Rada Miejskich Idiotów zabroniła wjeżdżać na rowerach.
Sam zakaz wisi stosownie
wysoko. A nuż ktoś nie zauważy i się mu przypie***** 500 zł grzywny.
Standard dróg gminnych w okolicach Lęborka.
Świchowo – osada „przyjazna
inaczej” i zmotoryzowanym i rowerzystom.