Improwizując nieco
Dzisiaj nie było szczegółowego planu, lecz mała improwizacja,
której myślą przewodnią były mocno pagórkowate, małopolskie krajobrazy na
południe od Krakowa. Pojechałem do Świątnik Górnych, a potem przez Gorzków do
Koźmic Małych i dalej do Dobczyc. Tam skręciłem w stronę Gdowa, co nie było do
końca przemyślane, bo droga 967 jest stosunkowo wąska, a ruch na niej panuje
dość spory. I mówię tutaj głównie o tirach, bo samochody osobowe są mniejszym
problemem. Gdy wieje wiatr, a dzisiaj właśnie wiało, i gdy wielka ciężarówka z
naczepą nie zachowuje odpowiedniego dystansu od wyprzedzanego rowerzysty,
trzeba naprawdę uważać, aby nie zakończyć przygody z rowerem, a może i z
życiem. Tak więc z duszą na ramieniu dojechałem do Gdowa, gdzie bez żalu
pożegnałem drogę 967. Przejechałem przez most na Rabie i zaraz potem skręciłem na
zachód. Kolejny raz tego dnia pojawiłem się w Dobczycach, skąd pojechałem do…
Gorzkowa, ale tym razem inną drogą, przez Podlas. Drugi raz pojawiłem się także
w Świątnikach Górnych i we Wrząsowicach, ale wkrótce potem skręciłem na zachód
i pojechałem najpierw do Libertowa, a potem do Skawiny, skąd zamierzałem wrócić
do domu. I prawie się udało… Prawie, bo w Swoszowicach złapałem gumę.
Ech… Zdaje się, że wiara w nadprzyrodzoną moc dętek Panaracer
R’Air, które ponoć łączyć miały ponadprzeciętną wytrzymałość z niską wagą,
okazała się być jedynie pobożnym życzeniem. Gdybym wjechał na gwóźdź –
zrozumiałbym. Gdybym złapał „snejka” – zrozumiałbym. Ale jeśli dętka przeciera
się ot tak, bez powodu – tego nie rozumiem. Był już wieczór, więc nie
kombinowałem, nie łatałem, tylko wymieniłem dętkę i szybko pokonałem ostatnie
dziesięć kilometrów, które dzieliły mnie od… soczystego, schłodzonego arbuza.