Mariaż krajobrazów
Przedziwna była
dzisiejsza trasa. Łączyła miejsca, które odwiedzam często, z takimi, w których
bywam sporadycznie. Jej pierwsza połowa była płaska, a druga mocno, a nawet bardzo
mocno pagórkowata. Było na niej wszystko. Długie, proste odcinki, strome
wspinaczki, szalone zjazdy. Był idealnie gładki asfalt, ale tu i ówdzie
trafiałem na drogi rodem z PRL’u. Była jazda z wiatrem i pod wiatr, ze słońcem
za plecami i pod słońce. A wszystko zaczęło się banalnie, bo pojechałem na
wschód. Banał trwał aż do Staniątek, gdzie skręciłem na południe. Przejechałem
przez Brzezie, Niegowić, Liplas i znalazłem się w Gdowie. Stamtąd przez
Stadniki pojechałem do Dobczyc. W tym miejscu skończyła się łatwa, czyli płaska
część trasy. Przede mną były niezliczone pagórki po południowej stronie Zalewu
Dobczyckiego. Przejechałem przez Kornatkę, Brzezową, Droginię. Potem dojechałem
do Myślenic, gdzie skręciłem na północ z zamiarem powrotu do domu. A to nie
było takie proste, bo najkrótsza droga wiodła przez Siepraw i Świątniki Górne,
a nie są to bynajmniej miejscowości położone w dolinach. Wspinałem się więc
mozolnie, a potem szybko zjeżdżałem, by za chwilę pokonywać kolejny podjazd.
Ale przecież to właśnie lubię. Tempo było wolniejsze niż zwykle, i nie tylko
dlatego „żem pagórków pokonał w pierona”. Przed wyjazdem zrezygnowałem z
tradycyjnego, węglowodanowego dopalacza w postaci spaghetti, więc trochę
brakowało energii, a batoniki nijak nie chciały zmienić tego stanu rzeczy.
Droginia z oddali