Bez balastu
Spodziewałem się pogodnego i ciepłego weekendu, więc plan
sobotniej przejażdżki był przygotowany już wcześniej. Problemem było tylko
lekkie przeziębienie, którego skutki odczuwałem jeszcze wczoraj. Mogło to mieć
znaczenie, bo zaplanowana trasa wiodła na południe, a to oznaczało, że płaskich
odcinków asfaltu będzie jak na lekarstwo. Obudzony promieniami słońca,
wpadającego przez okna, stwierdziłem, że czuję się świetnie. Prawdę mówiąc,
innej odpowiedzi nie dopuszczałem. A więc jadę…
Na początku musiałem dojechać do Skawiny. Potraktowałem to jako
rozgrzewkę. Ruch był spory i tradycyjnie już, wśród wielu kierowców, którzy mnie
wyprzedzali, znalazł się jeden idiota, który dość specyficznie postrzegał
odstęp jednego metra. Dogoniłem go na skrzyżowaniu i nawet miałem coś
powiedzieć, ale ujrzawszy twarz nieskalaną myślą, darowałem sobie. I tak nie
zrozumiałby. Jak widać, rozgrzałem się w każdym aspekcie i wjeżdżając do
Skawiny, byłem już silny, zwarty i gotowy.
Ze Skawiny pojechałem drogą 953 w kierunku Kalwarii Zebrzydowskiej.
Trasa była mocno pagórkowata z tendencją do wznoszenia się, co jest oczywiste,
gdy weźmie się pod uwagę fakt, że Kalwaria Zebrzydowska położona jest zdecydowanie
wyżej od Skawiny. Jechałem dość zachowawczo, oszczędzając siły na później, bo
dobrze wiedziałem, że to ledwie skromne preludium. W Zebrzydowicach pożegnałem
główną drogę i bocznym duktem dotarłem do miejscowości Brody, gdzie ponownie
skierowałem się na południe. Pamiętająca zapewne minioną epokę droga, cały czas
pięła się w górę. Z rzadka mijały mnie samochody. Cisza, spokój, a wszędzie dookoła
rozkwitająca, młoda, soczysta zieleń. No i czyste powietrze. Magia przyrody
sprawiła, że nie czułem trudów wspinaczki, choć cały czas mozolnie piąłem się w
górę. Podjazd skończył się za wsią Skawinki i wkrótce zjechałem do drogi 956.
Skręciłem na wschód. Musiałem się jeszcze trochę pomęczyć, bo droga kolejny raz,
zamiast ominąć, wiodła prosto na szczyt wzgórza, ale potem mogłem odebrać
nagrodę za wytrwałość. Długi, szybki, odprężający zjazd przez Banasiówkę i Harbutowice
do Sułkowic.
W Sułkowicach skręciłem na drogę do Myślenic. Myliłby się ten,
który myślałby, że teraz było już szybko, łatwo i przyjemnie. Owszem,
przyjemnie było, ale na przyjemność trzeba było mocno pracować. Podjazd, zjazd,
podjazd, zjazd. I tak cały czas. Dopiero w Myślenicach mogłem zaliczyć nieco
dłuższy, płaski odcinek. Jechałem praktycznie bez żadnych przerw, więc nieco
zwolniłem i wykorzystałem ten czas spokojnej jazdy na małą regenerację. To było
ważne, bo zewsząd otaczały mnie góry, a ja przecież zamierzałem wrócić do domu.
Wybrałem drogę do Dobczyc. I znów w górę, aż do wsi Borzęta. Potem zjazd, ale
cóż z tego, skoro za chwilę znów podjazd. Skromniejszy od innych, ale rower sam
nie pedałuje. Przejechałem przez most nad zalewem, zaliczyłem jeszcze jeden
pagórek i zjechałem do Dobczyc. Do domu miałem już niedaleko, to znaczy
niedaleko w linii prostej. Jednak w tym rejonie geograficznym linie proste nie
istnieją.
Zamierzając dojechać do Wieliczki, w Dobczycach wybrałem drogę
numer 964. A więc znów w górę i to ostro. Co ciekawe, udało mi się złapać
właściwy rytm. Nie szarżowałem, nie stawałem na pedałach przyspieszając
gwałtownie, by później zwalniać i łapczywie oddychać. Jechałem po prostu swoim
tempem, równo, rytmicznie. Przygoda z podjazdami zakończyła w Rożnowej. Potem
wystarczyło jedynie zjechać do Wieliczki, a z niej do domu miałem już tylko przysłowiowy
rzut beretem.
Dzisiaj kolejny raz mogłem się naocznie przekonać,
jakie efekty przyniosło zrzucenie kilkunastu zbędnych kilogramów. Przecież
jeszcze nie tak dawno, po pokonaniu stu kilometrów w górzystym terenie, byłem
totalnie wykończony. Jeszcze nie tak dawno zdarzało się, że na niektóre
wzniesienia wyjeżdżałem resztką sił. Jeszcze nie tak dawno planowałem trasy w
ten sposób, aby nie przesadzić z przewyższeniami. A dzisiaj? Dzisiaj okazało
się, że mogę pokonywać podjazd za podjazdem. Jeśli odczuwam zmęczenie, to po
prostu zwalniam, ale nadal metodycznie poruszam się naprzód. Wiele lat temu
udowodniłem niedowiarkom, że można rzucić palenie. Teraz udowadniam, że można
pozbyć się niepotrzebnego balastu. Wystarczy tylko motywacja. Ja ją mam. To
kolarstwo.
Kalwaria Zebrzydowska z oddali
Okolice Palczy
Wiosna, wiosna wkoło…