Samotnie uciekłem
Samotnie uciekłem z
miasta popołudniową porą. I szkoda tylko, że nie mogłem się zupełnie wyłączyć,
bo przemierzając publiczne drogi i ulice, trzeba mieć oczy wszędzie, a na
dodatek połączone z ośrodkiem wyobraźni. Samotnie uciekłem do Niepołomic, ale
nie do puszczy, chociaż ona gwarantowałaby absolutną ciszę i spokój. Wystarczyło
mi bycie w miejscu, skąd w oddali widziałem zarys wielkiego miasta, rozmazany w
wieczornej szarości, niczym blady szkic na kartce papieru. Miarowy oddech,
równy rytm mechanizmu korbowego, kilometr za kilometrem. To nie tylko zwykły
dystans, ale także dystans do świata, do życia, do siebie. Tak trochę
nastrojowo, filozoficznie. Nie powiem, że romantycznie, bo wracając ulicą
Igołomską, widziałem przed sobą kominy kombinatu – coś całkowicie wyzutego z
romantyzmu. A potem wróciłem do centrum miasta, które choć ruchliwe, nie
zmąciło mojego nastroju.