Popołudniu na północ
Pogoda weszła w fazę schizofrenii, czyli rano człowiek marznie, a
popołudniu przegrzewa. Wracając z pracy do domu wiedziałem, że jeśli zamierzam
wybrać się na rowerową przejażdżkę, muszę ubrać się nieco lżej, ale
jednocześnie zabezpieczyć przed ochłodzeniem, które może nastąpić po zachodzie
słońca.
Dzisiaj eksplorowałem północne okolice Krakowa, więc zacząłem od
dojazdu do Nowej Huty. Chwilę to trwało, bo popołudniowy szczyt komunikacyjny
skutecznie zlikwidował możliwość szybkiego poruszania się. I chociaż bez
problemu lawirowałem pomiędzy samochodami, co zapewne budziło lekką zazdrość u
kierowców, to jednak czyniłem to dość wolno i ostrożnie. W końcu udało mi się
wyrwać na „wolność” i od tej chwili byłem już tylko ja, mój rower, szosa i…
wiatr. Ten ostatni pojawiał się i znikał, a czasem miałem wrażenie, że wieje po
prostu zewsząd. Nie przejmowałem się i z żelazną konsekwencją realizowałem
plan, który zawczasu sobie przygotowałem i skopiowałem do GPS’a.
Przejażdżka trwała dwie godziny z jedną, malutka przerwą na
ubranie czapeczki pod kask. Przezornie zapakowałem ją do kieszonki w bluzie i
to był dobry pomysł, bo po zachodzie słońca zrobiło się chłodno.
Do domu wracałem pośród zapadającego nad Krakowem
zmierzchu. W historii życia zapisała się karta kolejnego, dobrego dnia…