Ciepło lutowego popołudnia
Z moich statystyk rowerowych wynika, że najmniej powtarzalnym pod
względem temperatury miesiącem, jest luty. Wykres temperatur pokazuje, że dla
każdego innego miesiąca na przestrzeni kilku ostatnich lat, różnica pomiędzy
najcieplejszym a najchłodniejszych rokiem wynosi maksymalnie 6°C. A dla lutego –
uwaga – 13°C! W 2012 roku zdarzało mi się jeździć w temperaturze kilkunastu stopni
poniżej zera, by w tym samym miesiącu, ale dwa lata później, cieszyć się kilkunastostopniowym
ciepłem. A zatem nieprzewidywalny to miesiąc, w którym z reguły zaliczam najmniej
przejażdżek, pokonując mniej kilometrów.
Zgodnie z regułą lutowej nieprzewidywalności, dzisiaj
pięknie świeciło słońce i było ciepło. Nie mogłem nie skorzystać z takiej okazji,
więc po powrocie z pracy, w ekspresowym tempie przygotowałem się do wyjazdu.
Udało mi się złapać całkiem sporo dnia, ale nawet wtedy, gdy słońce ukryło się już
poza horyzontem, nadal było dość ciepło. Wybrałem nieco dłuższą trasę niż ostatnio
bywało. Najpierw pojechałem do Węgrzców Wielkich, by potem wrócić w okolice
ulicy Półłanki. Stamtąd pojechałem w kierunku Wisły i jadąc wzdłuż jej lewego
brzegu, dotarłem do ulicy Mirowskiej. Tam musiałem przedrzeć się przez sto kilkadziesiąt
metrów błota, grząskiej ziemi, rozmokłej trawy. Już nieraz o tym pisałem. To wstyd
dla władz miasta, że przez tyle lat nie potrafią rozwiązać problemu dojazdu do
kładki przy torze kajakowym. Czyżby status własności nadwiślańskich gruntów w
tym miejscu był niejasny? Z trudem dotarłem do kładki i przejechałem na drugi
brzeg. Ostatnie dwadzieścia kilometrów to rutynowy szlak powrotny.