Tekst niesponsorowany
I znowu miasto. To powoli staje się monotonne, więc za każdym
razem staram się wybierać inną trasę. Zimową porą po zmierzchu unikam podmiejskich
dróg. Widoki żadne, a nawierzchnia śliska. Mnie to może nie przeszkadza, ale tym
wszystkim mistrzom kierownicy, którzy wyprzedzają mnie o „centymetry”, tym
razem mogłoby się nie udać. Ściślej mówiąc, to mnie mogłoby się nie udać, bo w
konfrontacji z samochodem, argument siły jest raczej po stronie blaszanej
konstrukcji. Czekam więc z utęsknieniem, aż dzień stanie się dłuższy, świat
zacznie się budzić z zimowego snu, a powołane do życia blaskiem słońca pokłady
endorfin sprawią, że nerwowi na co dzień kierowcy, z uśmiechem będą witać
każdego cyklistę… Dobra, dobra. Wiem. Z tym ostatnim to trochę przesadziłem.
Szwendałem się więc po mieście, pracując nad kadencją i spalając
kalorie. Po raz pierwszy jechałem z moim nowym nabytkiem, do którego słowo „nowy”
nie za bardzo pasuje, bo technologicznie cofa mnie o lata świetlne. Już dawno
temu stwierdziłem, że jedna z ikon współczesności, czyli smartfon, jest
niewygodny w kontekście rowerowych przejażdżek. Wiem, że niektórzy używają go
jako licznika rowerowego, systemu nawigacji połączonego z aplikacją typu
Strava, i Bóg wie, czego jeszcze, lecz ja potrzebuję jedynie kontaktu ze
światem, gdyby nagle i niespodziewanie zaszła taka potrzeba, np. sam z
połamanym kołem, w nocy, pośrodku lasu, a wokoło wilki i złoczyńcy. Na cholerę
mam więc taszczyć ze sobą wynalazek współczesności, który z roku na rok coraz
bardziej przypomina ekran notebooka, aniżeli urządzenie telekomunikacyjne? I
dlatego właśnie kupiłem sobie tanią Nokię, która posiada moc różnych funkcji.
Można ją włączyć i wyłączyć, zadzwonić do kogoś, wysłać sms’a. Hmm, to w
zasadzie koniec „ficzerów”. Ale czy naprawdę podczas jazdy potrzebuję ich
więcej? Tak naprawdę „bajerem” jest to, że korzystam z tego samego numeru
telefonu, którego używam na co dzień. I w tym celu wcale nie muszę przekładać
karty SIM. Wykorzystałem po prostu fajną usługę, która nazywa się Tandem. Mam
dwie karty SIM z tym samym numerem i aktywuję sobie albo jeden, albo drugi
telefon. Na przejażdżki mogę więc zabierać ten prymitywny, ale mały i lekki. Spokojnie
mieści się do torebki podsiodłowej, razem z aparatem fotograficznym, zapasową
dętką i wszystkimi innymi, drobnymi akcesoriami, przeznaczonymi do likwidowania
skutków zdarzeń losowych. Dodam jeszcze, że nie jest to tekst sponsorowany, bo
jako osoba prywatna mogę sobie pisać, co mi się żywnie podoba.
Równik