Po śniegu
Mamy zimę, więc pomimo wszelakich czarów i zaklęć, z piątku na
sobotę znów sypnęło śniegiem. Odpuściłem sobie zatem sobotnią przejażdżkę i z
mocnym postanowieniem, że niedzielę spędzę bardziej aktywnie, wybrałem lenistwo
w domowych pieleszach. Mówiąc ściślej, było to rowerowe lenistwo w całej okazałości,
bo nie znalazłem nawet czasu, aby pchnąć do przodu projekt pt. „Ridley Fenix
2015”, czyli przebudowę mojego podstawowego roweru szosowego.
Niedziela przywitała mnie błękitnym niebem. Zjadłem „kolarskie”
śniadanie, wypiłem kawę i wyruszyłem przed siebie. Plan był prosty: dojechać do
Wisły, pojechać do kładki przy Kolnej, przejechać na drugi brzeg, wrócić do
centrum, dojechać do Rybitw, wrócić do domu. Początkowo wszystko szło zgodnie z
planem, nie licząc przeciwnego wiatru, który dość skutecznie, ale nie dramatycznie,
spowalniał mnie. Nie przejmowałem się, bo wiedziałem, że w drodze powrotnej ten
sam wiatr będzie mym sprzymierzeńcem. Wszelako nie przewidziałem, że służby
odpowiedzialne za odśnieżanie, wykonają pracę połowicznie. Droga wzdłuż prawego
– patrząc od źródła – brzegu rzeki była odśnieżona, ale już kładka przy Stopniu
Wodnym Kościuszko zdawała się sugerować, że po drugiej stronie niekoniecznie
musi być dobrze. Z trudem przejechałem na drugi brzeg i pokonałem błota, bajora
i koleiny dzielące mnie od ulicy Mirowskiej. Jak to jest możliwe, że od tylu
lat nie można było zbudować stu kilkudziesięciometrowego, cywilizowanego
dojazdu?
Ścieżka wzdłuż Mirowskiej była odśnieżona, ale gdy skręciłem na
wały wiślane, czekało mnie spore rozczarowanie. Przede mną roztaczał się
dziewiczy, zimowy krajobraz, nieskażony ingerencją pługów. Ciężki, częściowo zmrożony
śnieg pokrywały koleiny, tu i ówdzie odsłaniając czarne, zalane wodą połacie
asfaltu. Trudno się jechało. Przednie koło co chwilę gwałtownie zbaczało z
obranego kierunku jazdy. Wyprzedzanie pieszych lub innych rowerzystów było
prawdziwym wyzwaniem. Mocno trzymałem kierownicę i po pewnym czasie zaczęły mi
drętwieć palce. Zazwyczaj ściągam wtedy jedną rękę z kierownicy, aby ją rozluźnić,
ale w takich warunkach bałem się kierować jedną ręką. Męczarnia trwała aż do
ulicy Wioślarskiej. Dopiero tam mogłem odpocząć, odprężyć się i zgodnie z
planem kontynuować jazdę.
Ścieżka rowerowa w
zimowej odsłonie wzdłuż ulicy Księcia Józefa