Na Kopiec Kościuszki
Korzystając z uroków pracy zdalnej, nie musiałem tracić czasu na
powrót do domu. Mogłem więc tuż po piętnastej wybrać się na popołudniową
przejażdżkę. Poza ewidentnym plusem takiego rozwiązania, którym był fakt
wykorzystania resztek dziennego światła, istniał też jeden zasadniczy minus,
czyli konieczność poruszania się w porze szczytu komunikacyjnego. Dlatego
bardzo szybko oddaliłem się od głównych szlaków, aby spokojnie delektować się
jazdą. W jej trakcie przypomniałem sobie, że całe wieki nie byłem na Kopcu
Kościuszki. Szybko więc skierowałem się w stronę Wisły, by dojechawszy na
Salwator, skręcić w malowniczą ulicę Św. Bronisławy. Ulica ta dość szybko przechodzi
w Aleję Waszyngtona, ale pod słowem „dość” kryje się konieczność pokonania
sporego i słusznie nachylonego odcinka bruku. Potem, czyli aż do Cmentarza
Salwatorskiego, który bez wątpienia jest najpiękniej położoną krakowską
nekropolią, można złapać oddech i przygotować się do pokonania ostatniej,
najdłuższej fazy podjazdu.
Zafundowałem sobie krótki postój, aby wykonać kilka
zdjęć szarego krajobrazu i niebawem ruszyłem w dalszą drogę. W lekkim półmroku
przejechałem przez Las Wolski i zjechałem do ulicy Starowolskiej. Potem
pojechałem w stronę ulicy Królowej Jadwigi i dalej, aż do ulicy Zarzecze. Tam
skręciłem na wschód i korzystając ze ścieżek rowerowych, dojechałem do Cichego
Kącika, który cichy jest już tylko z nazwy. Potem zaliczyłem Al. 3 Maja, na
której końcu skierowałem się ponownie w stronę Salwatora. Dojechałem pod
Jubilat, skręciłem w stronę Wawelu, pojechałem na Kazimierz, a stamtąd na drugi
brzeg Wisły. W tym miejscu rozpoczęła się rutyna, czyli tradycyjny powrót do
domu okrężną drogą przez Rybitwy.
Nagie korony drzew
skąpane w bezkresnej szarości