Inżyniersko
Tygodniowa przerwa zdziałała cuda. Dzisiaj jeździło się zupełnie
inaczej, niż poprzednim razem. No i nie wiało tak mocno.
To dopiero trzecia przejażdżka w tym roku, co jednak wcale nie
oznacza, że moje rowerowe szaleństwo zostało okiełznane. Nic z tych rzeczy. Już
od kilku dni domownicy uczą się żyć w otoczeniu części rowerowych, które
zajmują nieco większą niż zwykle część mieszkania. Nadszedł bowiem czas
tradycyjnego przeglądu i przebudowy mojego podstawowego roweru. To okres, w
którym moja głowa staje się sceną konfrontacji niezliczonych pomysłów i
koncepcji, których wspólnym mianownikiem jest uzyskanie odpowiedzi na pytanie: „co
by tu jeszcze ulepszyć”? Trzeba Wam bowiem wiedzieć, że natury inżyniera nie da
się oszukać. Jakkolwiek fajnie jest jeździć na rowerze, poznawać niepoznane
zakątki, oddychać świeżym powietrzem i po prostu żyć zdrowo, to jednak równie
bezcenne są chwile, gdy dzierżąc w ręku klucz dynamometryczny, tudzież zwykły
śrubokręt, oddaję się pasji tworzenia.
Moje inżynierskie zapędy ujawniły się w dzieciństwie. Nie mogło
zresztą być inaczej, jeśli się miało ojca inżyniera. To właśnie on,
najwspanialszy człowiek pod każdym względem człowiek, zaszczepił we mnie miłość
do techniki. Początki były trudne. Pamiętam, że notorycznie rozkręcałem wszystkie
zabawki, bo zawsze interesowało mnie, jak to działa. No i nie zawsze udawało mi
się złożyć je z powrotem. Praktyka czyni mistrza, więc było coraz lepiej. Potem
przyszedł czas na elektronikę, co przekładało się na życie w oparach cyny i kalafonii.
No i wreszcie nastała era komputerów. Czysty świat klawiatur, myszek, języków
programowania i kodu źródłowego. Pasja, która stała się pracą. Ale gdzieś tam
pozostała tęsknota za tą „prymitywną” inżynierią, smarem na rękach, brzękiem kluczy
nasadowych, szumem pracującej wiertarki. To właśnie rower uzupełnił moje życie,
z jednej strony dając zapewniając odskocznię od umysłowej pracy, z drugiej
pozwalając na powrót do inżynierskich korzeni.
No proszę. Miałem napisać tylko kilka zdań o dzisiejszej przejażdżce,
a wyszło coś zupełnie innego i bardzo osobistego.