Zima
Nadeszła prawdziwa zima. Nie powiem, żebym był szczęśliwy z tego
powodu, ale pewnie są tacy, którzy cieszą się co niemiara, bo wreszcie będą
mogli wyskoczyć na narty. Ja nie jeżdżę ani na nartach, ani na łyżwach, ani na
niczym innym, co wymaga mrozu lub śniegu. Ja lubię jeździć na rowerze i koniec
kropka. Zima mi w tym nie przeszkodzi!
Przytaszczyłem więc zimowy rower z piwnicy i z mocnym
postanowieniem naoliwienia łańcucha, zamocowałem go na stojaku serwisowym.
Kręcąc tylnym kołem zauważyłem, że jest nieco, a nawet bardziej niż nieco,
scentrowane. Przyjrzałem się dokładnie i szybko znalazłem przyczynę. Pęknięta
szprycha. I to nie byle jaka szprycha, ale szprycha z górnej półki: Sapim Race
Black. Przypomniałem sobie, że podczas poprzedniej przejażdżki usłyszałem „brzdęknięcie”
w okolicach tylnego koła. Nie zwróciłem na to specjalnej uwagi, bo pomyślałem,
że po prostu na coś wjechałem. Rower jechał dalej, nic szczególnego się nie
działo.
Zanim więc wyruszyłem na dzisiejszą przejażdżkę, musiałem wymienić
szprychę, co chwilę trwało. Potem było już łatwo. Szybko się ubrałem stosownie
do panujących warunków i wyszedłem przed dom. Odprowadzony pełnym politowania
wzrokiem sąsiadów, wyruszyłem przed siebie. Było zimno, ale bez przesady. Przez
pierwsze kilometry przyzwyczajałem się do nowych warunków. Nie było to trudne,
bo ulice zostały odśnieżone. Coś mnie jednak podkusiło, aby przejechać przez
teren PKP Cargo. Tam niestety droga była w dziewiczym, zimowym stanie, a
koleiny pozostawione przez samochody pokryte były sporą warstwą lodu. Ujechałem
jakieś dwieście metrów, zanim stwierdziłem, że to nie ma najmniejszego sensu.
To nie była jazda, ale ciągłe ratowanie się przed upadkiem. Zawróciłem więc,
dojechałem do głównej drogi i pojechałem w stronę centrum miasta.
Główne ulice były odśnieżone, co gwarantowało
bezpieczną jazdę. Większość ścieżek rowerowych także była odśnieżona, co dobrze
świadczy o władzach miasta. Mróz początkowo nie przeszkadzał w jeździe, ale
wiatr potęgował uczucie chłodu i później zaczęły mi marznąć stopy i dłonie.
Poradziłem sobie, poruszając palcami i rozgrzewając się w ten sposób. Spotkałem
kilku rowerzystów. Bywało lepiej, ale to pierwsze mroźne dni, więc bractwo musi
się pewnie przyzwyczaić do nowych warunków. Mimo, że królowała szarość i
ponurość, a pokryte grubą warstwą chmur niebo zdawało się w każdej chwili sypnąć
śniegiem, jazda sprawiła mi dużą przyjemność, zgodnie z hasłem: „im gorzej, tym
lepiej”. Dystans może nie był zbyt okazały, ale w tych warunkach był całkiem
przyzwoity.