Incydent
Dzisiaj też nie mogłem
spokojnie wysiedzieć w domu i już przed jedenastą wyruszyłem na trasę. Muszę
jednak szczerze przyznać, że nie jeździło się najlepiej. Wiało jeszcze mocniej
niż wczoraj, co nie tylko potęgowało uczucie chłodu, ale przede wszystkim
powodowało, że każda jazda na wschód wyglądała jak pokonywanie podjazdu. Nie
obeszło się też bez przykrego incydentu. Tuż za Mostem Grunwaldzkim, gdy
podążałem w kierunku ulicy Grzegórzeckiej, jakiś kmiot w czarnym Renault
niemalże otarł się ode mnie podczas wyprzedzania. Gdy podniosłem rękę w niemym
geście dezaprobaty, idiota ów gwałtownie zahamował, zmuszając mnie do wykonania
równie gwałtownego manewru omijania. Gdy przejeżdżałem obok niego, otworzył
szybę, zwyzywał mnie i wykrzyczał, że na moście jest ścieżka rowerowa. Odparłem
debilowi, że na moście jest, ale za mostem już nie, więc mam prawo jechać po
ulicy, a jak mu się to nie podoba, to niech zadzwoni po policję, o ile w ogóle
umie się posługiwać telefonem, bo sądząc z twarzy, raczej nie. Tak, wiem, nie
przystoi człowiekowi kulturalnemu taka reakcja, ale co mu miałem odpowiedzieć?
Dość z poprawnością polityczną. Kretyn jest kretynem i żadne zasady tego nie
zmienią. Incydent ten dodatkowo mnie rozgrzał i na ostatnich kilometrach, które
dzieliły mnie od domu, nie czułem już chłodu.