Pierwszy mróz
Musiałem dzisiaj odreagować ostatnią,
niezbyt udaną, a przede wszystkim zbyt krótką przejażdżkę. Pogoda nie była
wymarzona, ale trudno spodziewać się czegoś innego w ostatnie dni listopada.
Postanowiłem, że jeszcze raz pojadę na szosówce, chociaż już od dwóch tygodni
przymierzam się do rozpoczęcia tradycyjnego, zimowego przeglądu technicznego, w
trakcie którego rozkręcam rower do ostatniej śrubki, a potem ponownie go
odbudowuję, modyfikując i ulepszając przy okazji to i owo. Z tym jednak mogę
poczekać do pierwszego śniegu, a póki co przemierzyć jeszcze trochę asfaltowych
szlaków.
Wyruszyłem o jedenastej. Był lekki mróz,
a na dodatek mocno wiało. Pojechałem na wschód do Niepołomic. To oznaczało
nieustanną walkę z wiatrem, ale nie było aż tak źle. W Niepołomicach przejechałem
na drugi brzeg Wisły i po czterech kilometrach dotarłem do ulicy Igołomskiej.
Skręciłem w stronę Nowej Huty i nareszcie mogłem odpocząć od wiatru. Licznik
szybko odmierzał kolejne kilometry, a ja mogłem rozkoszować się jazdą. Z Nowej
Huty pojechałem na Rondo Mogilskie, potem na Rondo Grzegórzeckie, a w końcu na
Podgórze. Stamtąd mógłbym najkrótszą drogą wrócić do domu, ale po co, skoro tak
fajnie mi się jeździło? Pojechałem więc na południe, aż do ulicy Kosocickiej i
dopiero stamtąd dotarłem do domu.
Zimny wiatr, ciemne chmury, mróz, a niedługo śnieg.
Czy są jakieś granice pasji?