Robocza niedziela
Na początek ulica Kosocicka i Hallera, czyli tradycyjna
rozgrzewka. Będzie potrzebna, bo dość mocno wieje z północnego wschodu. Nie
jadę zbyt szybko, ale dbam o sensowną kadencję. Za kościołem w Kosocicach
skręcam w ulicę Sztaudyngera. Krótka to ulica i myślę, że mistrz fraszek
zasłużył na nieco bardziej okazały dowód pamięci. Skręcam w Osterwy, która
później przechodzi w Drogę Rokadową i dojeżdżam do ulicy Sawiczewskich, kończąc
w ten sposób pierwszy zestaw podjazdów. Teraz czeka mnie zjazd do ulicy
Myślenickiej. Kilka lat temu ulicę Sawiczewskich podmyły ulewne deszcze i jeden
z pasów został wyłączony z ruchu i zastąpiony przez ruch wahadłowy. Prowizorka
ta nie była dla nikogo wygodna, ale, jak to prowizorka, była najtrwalsza.
Dzisiaj ze zdumieniem stwierdziłem, że droga jest wyremontowana, a pobocze
wzmocnione solidnym murem oporowym. Nie była to jedyna niespodzianka
dzisiejszego dnia.
Szybki zjazd do ulicy Myślenickiej i dylemat. Mam skręcić w lewo czy
w prawo? Jeśli skręcę w prawo, to tym samym wybiorę łatwiejszą trasę, a więc
skręcam w… lewo. Przede mną około dziesięciu kilometrów głównie podjazdów do Świątnik
Górnych. Ruch na drodze praktycznie żaden. Z rzadka wyprzedza mnie jakiś
samochód. Wiatr nieco mi pomaga, ale niebo ciągle pokryte jest szarymi
chmurami. Nieliczni przechodnie szybko podążają w kierunku swoich domów, aby w
ich bezpiecznych progach uciec od tych depresyjnych krajobrazów. Ja mocno
pracuję i w końcu docieram do Świątnik Górnych. Na rondzie skręcam w prawo i
jadę w stronę Mogilan. Trochę podjazdów, trochę zjazdów j jestem nad
zakopianką. Jeszcze jakiś kilometr i jestem przy kościele w Mogilanach, czyli
na szczycie. Jadę dalej na zachód, aż do Bukowa. Stamtąd kieruję się do
Radziszowa. To oznacza zaliczenie stromego zjazdu, na którym kiedyś pobiłem
osobisty rekord prędkości. Potem jeszcze kilkukrotnie zbliżyłem się do tego
wyniku, ale strach, a może rozsądek zawsze zwyciężał. Dzisiaj było podobnie.
Rozpędziłem się, ale widząc zakręt i nie widząc jego drugiego końca, nie
zaryzykowałem. Pisk hamulców i prędkość wróciła do rozsądnych wymiarów.
W Radziszowie skręcam w stronę Skawiny. Droga cały czas pusta, ale
zaczyna przeszkadzać wiatr. W Skawinie skręcam na Tyniec i po przejechaniu
kilometra czeka mnie niespodzianka. Dojeżdżam do nowej drogi, której tu nie
było, gdy jechałem tędy ostatni raz. Wygląda na obwodnicę, ale chyba nie jest w
całości gotowa, bo jestem na niej jedynym żywym organizmem. Skręcam w stronę
Tyńca. I tutaj kolejna niespodzianka. Droga ma nową nawierzchnię aż do tablicy
z napisem Kraków. Potem jest… taka, jaka była wcześniej, czyli kiepska. W ten
oto sposób Skawina zawstydziła Kraków…
Z Tyńca jadę prosto w stronę centrum Krakowa. Muszę
mocno pracować, bo wiatr wieje prawie prosto w moją twarz. Koniec podjazdów,
koniec zjazdów. Do samego końca czeka mnie płaska droga z niewielkimi „zmarszczkami”.
Przejeżdżam przez Dębniki, a potem przez Grzegórzki. Kładka Bernatka zaprowadza
mnie na Podgórze. Do domu już prosta droga, więc trochę ją komplikuję i skręcam
w Bieżanowską, aby nie było zbyt szybko, zbyt krótko, zbyt lekko.