Z opóźnieniem
Niewiele brakowało, a w ogóle nie wybrałbym się dzisiaj na
przejażdżkę. Przygotowałem rower, przygotowałem siebie. Gotowy stanąłem przed
drzwiami, włożyłem klucz do zamka z mocnym postanowieniem otwarcie drzwi i…
nic. Klucz ani drgnął. „Deutsche Technik” zawiodła na całego. Nie wyglądało to
wesoło. Zostać uwięzionym we własnym mieszkaniu? Na szczęście pojawił się
sąsiad, któremu zrzuciłem klucz z balkonu, by spróbował otworzyć mnie z drugiej
strony. Po chwili pełnej napięcia stałem się znów wolnym człowiekiem. Jednak
nie wyszedłem od razu. Musiałem przecież dowiedzieć się, jak to się stało, że nie
mogłem otworzyć drzwi. Okazało się, że wychodząc z domu można tak niefortunnie je
zamkną, że ktoś, kto pozostał wewnątrz, będzie musiał tam pozostać aż do
naszego powrotu. Fajna sprawa, gdy się np. wylatuje tanimi liniami lotniczymi
do Madrytu… Czeka mnie więc naprawa zamka.
Z domu wyszedłem więc ze sporym opóźnieniem, co zmieniło nieco
moje rowerowe plany. Z racji wspaniałej pogody jechałem na rowerze szosowym. Pojechałem
do Niepołomic. Tam przejechałem przez most na Wiśle i skierowałem się w stronę
ulicy Igołomskiej. W dzień powszedni panuje tam olbrzymi ruch, ale dzisiaj jest
taki dziwny dzień. Ani powszedni, ani świąteczny. Wielu Krakowian, w tym także
ja, zafundowało sobie wolne za 1 listopada. Ruch był więc umiarkowany i nie
byłem narażony na bliskie spotkania trzeciego stopnia z tirami. Zbliżając się
do Nowej Huty zauważyłem, że wzdłuż trasy rozpoczęły się jakieś bardzo
zaawansowane prace ziemne. Czyżby powstawała druga nitka ulicy? Z Nowej Huty
pojechałem do Krakowa, a potem w stronę Woli Justowskiej. W tym jednym zdaniu
mieści się cała epicka walka z wczesno-popołudniowym ruchem na ulicach, który
pomimo prawie wolnego od pracy dnia, był na tyle intensywny, że skutecznie mnie
spowolnił. Zaliczyłem podjazd na ulicy Chełmskiej, a zaraz potem kolejny, na
ulicy Orlej. Zjechałem do Księcia Józefa, przejechałem do Mirowskiej i do
centrum wróciłem drogą rowerową wzdłuż Wisły. Po ponad trzech godzinach jazdy
pojawiłem się pod drzwiami mieszkania.
Z pewnym niepokojem, oczami wyobraźni widząc siebie
wchodzącego przez balkon, włożyłem klucz do zamka. Nic się jednak nie stało. „Nic”
w znaczeniu niepokojących zjawisk. Drzwi się otworzyły, a ja popędziłem do
lodówki, aby wypić. Co? Oczywiście tradycyjną szklankę Pepsi-Coli.