Unplugged
Dzisiaj dopadł mnie kryzys. Pojawił się znienacka, nieproszony,
niczym kanar w autobusie. A było już tak fajnie i miło. Super pogoda, delikatny
wiaterek chłodzący rozgrzane mięśnie, niezła prędkość, odprężenie, ogólne
zadowolenie i energia, która nie zdawała się mieć końca. Koniec jednak był,
czaił się, czekał cierpliwie. W pewnym momencie odcięło mi prąd, a przed oczami
pojawiła się ciemna zasłona niemocy. Na nic zdała się dokładnie zaplanowana i
regularna konsumpcja energetycznych galaretek. Poczułem ich działanie w równym
stopniu, jak słoń odczuwa ugryzienie komara. Nogi z waty musiały wystarczyć,
abym wrócił do domu. Niczym emeryt z balkonikiem wlokłem się przez miasto, a
każde wzniesienie stawało się wyzwaniem na miarę Gliczarowa.
Krakowski, jesienno-zimowy smog, niewyspanie, przemęczenie,
nawał pracy, zła dieta – w myślach szukałem przyczyny takiego stanu rzeczy. Ale
nic nie wymyśliłem. Wróciłem do domu i otworzyłem lodówkę. Szklanka Coca-Coli
ożywiła ciało i umysł na tyle, że mogłem odpalić komputer i… skreślić te kilka
słów.