Ciemność i mgła
Zmiana czasu na zimowy sprawiła, że popołudniową przejażdżkę
rozpocząłem o zmierzchu. Nie zdecydowałem się na użycie szosówki, bo zadaniem
zamontowanego na niej oświetlenia jest bycie widocznym dla innych, a nie
oświetlanie drogi przed sobą. Łatwo mógłbym zaliczać różne drogowe pułapki, co
w połączeniu z całkowitym brakiem amortyzacji i wąskimi oponami, do szczególnie
miłych doznań nie należy. Wsiadłem więc na poczciwego Bouldera i ruszyłem przed
siebie…
Przejażdżka była w pewnym sensie szczególna, ponieważ testowałem
za jednym zamachem, jak powiedziałby arabski fundamentalista, dwa nowe
„ficzery”, czyli torebkę podsiodłową oraz nowy, zimowy strój kolarski. Torebka
choć niewielka, spokojnie zmieściła zestaw kluczy, łatki, łyżki do opon,
miniaturową pompkę, dętkę 26’’ i aparat fotograficzny. Gdybym jechał szosówką,
to spokojnie zmieściłbym jeszcze telefon, bo dętka 28’’ zajmuje znacznie mniej
miejsca. Pozostałe drobiazgi, czyli mały portfel, telefon, galaretki
energetyczne i chusteczki do nosa, które muszę mieć, bo w niskiej temperaturze
mam problem ze śluzówkami, powędrowały do nowej kurtki. Muszę przyznać, że
jazda bez plecaka dała mi o wiele więcej frajdy i poczucia swobody, co w
połączeniu z faktem, że nowy strój także się sprawdził, przeniosło mnie do krainy
rowerowej ekstazy.
Tylko mgła psuła ogólny nastrój szczęśliwości. Jadąc
po wałach wiślanych wytężałem wzrok, starając się wyłuskać z białej poświaty
sylwetki ludzi, aby nieopatrznie nikogo nie rozjechać, tudzież samemu nie być
rozjechanym. Musiałem jechać wolno i rozważnie, co nieźle mnie zmęczyło. W
drodze powrotnej musiałem na dodatek walczyć z przeciwnym wiatrem. Jednak
pomimo tych trudności, jak zwykle wróciłem do domu z uśmiechem malującym się na
mojej, wilgotnej od mgły, twarzy.