Kraków – Wysocice – Skała – Kraków
Liczba ciepłych i słonecznych weekendów, które pozostały do końca
roku, a nawet do przyszłej wiosny jest zapewne mocno ograniczona. Tym bardziej
warto wykorzystać każdy czas sprzyjający nieco dłuższym, szosowym przejażdżkom.
Na dzisiaj zaplanowałem sobie wypad w północne, podkrakowskie okolice.
Stosunkowo rzadko tam bywam, bo z racji mojego miejsca zamieszkania położonego
na południu miasta, muszę najpierw przejechać przez mocno zindustrializowane
obszary Grodu Kraka.
Pierwszym etapem był więc dojazd i przejazd przez Nową Hutę. Na
ulicy Obrońców Krzyża, tuż obok Arki Pana minąłem rzeszę cyklistów
przygotowujących się do Tour de Cracovia, czyli rodzinnej imprezy promującej
zdrowy, aktywny, rowerowy tryb życia. Gościem honorowym był idol małopolskich
(i nie tylko) miłośników kolarstwa, czyli Rafał Majka. Rowerzystów było wielu,
ale prawdę mówiąc spodziewałbym się większych tłumów. Być może później coś się
zmieniło, ale mnie już tam nie było. Wyjechałem z Nowej Huty.
Przejechałem przez Batowice, Raciborowice, Kończyce, Książniczki. Za
Młodziejowicami skręciłem w stronę Więcławic Starych i Więcławic Dworskich.
Cały czas jechałem w górę, ale podjazd nie był specjalnie wymagający, a ja
byłem wypoczęty. Zjechałem do Goszczy, a potem dojechałem do wsi Niedźwiedź,
gdzie skręciłem na zachód. Przez kolejne kilka kilometrów jechałem po drodze
zbudowanej z betonowych płyt. Obok drogi znajduje się Skład Materiałowy Wojska
Polskiego i zapewne z tego powodu zbudowano ją z betonu. Nie mogę powiedzieć,
żeby jechało mi się komfortowo. W końcu dotarłem do skrzyżowania z drogą
krajową numer 7, co oznaczało koniec mych cierpień. Nadal jechałem na zachód,
ale w Iwanowicach Dworskich skręciłem na północ. Minąłem Biskupice, Sieciechowice,
Grzegorzowice Wielkie, Bocieniec. Droga znów delikatnie pięła się w górę. W Wysocicach
skręciłem na południe, a podjazd stał się bardziej stromy. Przejechałem przez
Gołyszyn i Podgaje, znów skręciłem na zachód, minąłem Barbarkę i dotarłem do
Tarnawy. Znajdowałem się na terenie Dłubniańskiego Parku Krajobrazowego. Widoki
istotnie były przednie, a ja nareszcie mogłem cieszyć się szybkim zjazdem przez
urokliwy las. Kolejne kilometry były mocno pagórkowate. Podjazd, zjazd,
podjazd, zjazd. W końcu dojechałem do Skały.
Do Krakowa miałem już tylko dwadzieścia kilka kilometrów.
Zamierzałem przejechać je spokojnie i bez szaleństw, co było o tyle łatwym
zadaniem, że Skała położona jest o ponad dwieście metrów wyżej od stolicy
Małopolski. Takie były plany, ale… Na skalskim rynku spotkałem miłego gościa,
oczywiście na rowerze. Na oko był ode mnie przynajmniej kilka lat starszy. Zapytał,
dokąd i którędy jadę. Odparłem, że do Krakowa drogą numer 794. Powiedział, że w
takim razie pojedzie ze mną. Spojrzałem na jego nogi i już wiedziałem, że nie
będzie łatwo. Początkowo jechałem pierwszy. Odczuwałem trudy osiemdziesięciu
kilometrów harców, ale starałem się jechać tak szybko, jak tylko mogłem. Mimo to
miałem wrażenie, że dla mojego towarzysza podróży jest to ledwie rozgrzewkowe
tempo. Przed jednym z podjazdów wyszedł na prowadzenie. Pomyślałem, że jadąc za
nim będzie mi łatwiej, ale widząc oddalające się plecy, zrozumiałem, że to nie
moja liga. Na zjazdach lub na płaskim z dużym trudem udawało mi się nie tracić
dystansu, ale podjazdy były porażką. Za Zielonkami rozstaliśmy się. Szkoda, że
nie mieliśmy okazji pogadać. Usłyszałbym być może kilka cennych uwag, a tak
dowiedziałem się tylko, że jeżdżę na zbyt twardych przełożeniach.
Pozostałą część trasy przejechałem już w swoim tempie.
Zanim wróciłem do domu, zaliczyłem jeszcze podjazdy na ulicy Parkowej, na ulicy
Swoszowickiej i na ulicy Łużyckiej. Byłem zadowolony. Ponad sto dobrze
przepracowanych kilometrów, morze endorfin i świadomość, że jeszcze wiele pracy
przede mną.
Kościół Św. Mikołaja w
Wysocicach
Niemy świadek
przeszłości