Kwiato! Kwiato! Kwiato!
Dzisiaj było ciepło i słonecznie, ale to nieważne. Wybrałem się
oczywiście na rowerową przejażdżkę, ale to nieważne. To, że przejechałem ponad
100 kilometrów także jest nieważne. Ważne, że Polak jest mistrzem świata!
Oglądając transmisję z Ponferrady byłem nieco zaniepokojony. No bo
jak można zachować siły na koniec wyścigu, jeśli przez długi czas cała drużyna
jedzie się na czele peletonu, goniąc ucieczkę? Bardzo długi wyścig, w którym
napięcie rosło stopniowo, w rytm pokonywanych kilometrów. Michał Kwiatkowski
jechał cały czas z przodu peletonu, ale nie wiedziałem w jakiej jest formie.
Nie wiedziałem do momentu, w którym zostało jakieś osiem kilometrów do mety. To
wtedy Michał zaatakował, przyspieszył na zjeździe, błyskawicznie doszedł
uciekającą czwórkę, chwilę odpoczął, po czym przypuścił ostateczny szturm na
podjeździe pod Mirador. Na szczycie miał dziewięć sekund przewagi, a do mety
jeszcze ponad cztery i pół kilometra. Szybki zjazd, a potem jeszcze niecałe dwa
kilometry. Na ostatniej prostej już było wiadomo, że po raz pierwszy w historii
Polak zostanie mistrzem świata kolarskiej elity.
Uniesione w geście zwycięstwa ręce, ucałowany orzełek,
gratulacje na mecie, szaleństwo w polskiej kadrze, a potem już tylko tęczowa
koszulka, złoty medal i Mazurek Dąbrowskiego. Zagrany zbyt wolno, ale to bez
znaczenia. Duma, wzruszenie, radość… Polak mistrzem świata!
Zwycięstwo słodki ma smak…