Gorąca herbata
Mamy jesień. To dopiero jej drugi dzień, ale temperatura już
przypomina, że letni czas wkroczył do krainy wspomnień. Chłodne wieczory, noce,
poranki – pierwsze oznaki nieuchronnie nadchodzącego snu przyrody. I chociaż
początek jesieni jest zazwyczaj magicznie piękny, otaczając człowieka feerią
nostalgicznych barw, pobudzając ciało i zmysły do romantycznych uniesień, to wcale
za nią nie tęskniłem. Wolałbym być teraz gdzieś na południu i popijając cappuccino,
spokojnie planować rowerowe wyjazdy.
Dzisiaj po raz pierwszy założyłem ocieplaną bluzę z długim
rękawem. Monika patrząc na mnie zapytała, czy przypadkiem nie będzie mi za
gorąco, ale ja wiedziałem swoje. Popołudnie było co prawda słoneczne, ale tylko
do czasu, gdy słońce dotknie linii horyzontu. Na trasę wyruszyłem tuż po
szesnastej. Zamierzałem jeździć przez dwie godziny, co powinno się przełożyć na
dystans około sześćdziesięciu kilometrów. Najpierw pojechałem do Podgórza. Tam
zjechałem na ścieżkę rowerową wzdłuż Wisły i pojechałem do Tyńca. Jadąc ulicą
Tyniecką wróciłem do Mostu Zwierzynieckiego, przejechałem na drugi brzeg i
zaliczyłem trasę rowerową po wałach wzdłuż ulicy Księcia Józefa, która zaprowadziła
mnie do ulicy Mirowskiej. Stamtąd pojechałem do Kryspinowa i do Balic.
Zaczęło się robić coraz ciemniej i chłodniej i teoretycznie
powinienem już wracać do domu. Ale jednak nie jeździłem przez cały tydzień,
więc głód pasji zwyciężył. Dojechałem na Wolę Justowską, a później na Salwator.
Przejechałem przez Most Dębnicki, Rondo Grzegórzeckie, ulice Dietla, Grzegórzecką i dotarłem do Alei Pokoju. Potem
standardowo dojechałem do Sołtysowskiej, a właściwy, czyli „mój” brzeg Wisły,
osiągnąłem po przejechaniu Mostu Wandy. Stamtąd miałem już blisko do domu, lecz
ulica Półłanki jest remontowana i nie chciałem ryzykować, że po ciemku wpadnę w
jakąś dziurę. Skręciłem więc w stronę Brzegów.
Słońce już dawno zaszło, a obłoczki pary wydobywające się z moich
ust, powiedziały mi, że jest raczej chłodno. Ocieplana bluza założona wprost na
gołe ciało nie wystarczała. Rzuciłem okiem na termometr. Brr…, wskazywał niecałe
9 stopni. Na szczęście do domu miałem już tylko dziesięć kilometrów. Powroty z
rowerowych wycieczek bardzo często „czciłem” szklanką zimnej coli. Dzisiaj
jednak marzyłem o gorącej, bardzo gorącej herbacie. Ta wizja sprawiła, że
zapomniawszy o chłodzie, szybko dotarłem do celu.